Kubrak z wełny merynosa był ciepły i miły w dotyku, jednak nie najlepiej sprawdzał się w starciu z deszczem i zimnym wiatrem. Deidra opatuliła się mocniej i skuliła pod parasolem, trzymanym przez ojca. Pogoda nie dopisywała, odkąd przyjechali do Wicklow. Byli rozczarowani, ale starali się tego nie okazywać. Na rynku odbywał się właśnie jarmark. Stragany ociekały wodą, większość turystów kłębiła się w barach, a sprzedawcy, pociągając nosami, starali się przekonać nielicznych śmiałków do kupienia wystawionych dóbr. Niewielki kamienny plac skrzył się w blasku wieczornych latarni, zaciągnięte chmurami niebo wisiało nisko, jakby miało za chwilę runąć wszystkim na głowy.
Nastolatka obserwowała ten przesiąknięty wilgocią świat, poszukując w nim namiastki magii, o której opowiadała matka. Zadrżała – może z zimna, a może na wspomnienie ukochanej osoby, poszukiwanej teraz w każdym kamieniu, oknie i cieniu. Odchodząc ludzie pozostawiają po sobie pustkę, którą ich bliscy mogą zapełnić jedynie wspomnieniami.
– Może wrócimy już do hotelu? – zaproponował Aidan, szarpiąc się z parasolem.
Porywisty wiatr wyginał ramiona deszczochronu, jakby chciał podpisać się pod sugestią mężczyzny. Córka Amerykanina nie słuchała jednak.
Skoncentrowała się na jednym straganie. Stara kobieta, skulona na taborecie przy stoisku, świdrowała Deidrę spojrzeniem. Uśmiech sprzedawczyni był zachęcający, a w oczach skrywała się mądrość. Dziewczyna poczuła nagle, że właśnie tam może znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet te, których jeszcze nie zadała.
– Nie możemy jeszcze iść – zaprotestowała. – Chciałabym zobaczyć, co sprzedaje ta pani. – Ruchem głowy wskazała kierunek.
Ojciec podążył wzrokiem we wskazywane miejsce. Jego głos wydawał się napięty, gdy odpowiedział:
– Nie, Deidro. Sprzedaje ten sam badziew, co wszyscy. Daj spokój, chodźmy już. – Pociągnął ją w przeciwnym kierunku, ale córka wyszarpnęła się i popędziła w stronę staruszki i jej kramu. Aidan zaklął siarczyście pod nosem i pobiegł za nią.
Spotkali się przy stoisku.
Deidra po raz pierwszy od śmierci matki zainteresowała się czymkolwiek. Z fascynacją przeglądała kolorowe kamienie i naszyjniki z celtyckimi symbolami. W przeciwieństwie do innych produkowanych w Chinach pamiątek, te wydawały się prawdziwe. Wyraźnie nadgryzione zębem czasu cuda, przesiąkły esencją przeszłości, której echa, można było niemal usłyszeć.
Aidan kurczowo ściskał parasol i, łypiąc nieufnie na starą, z niecierpliwością tupał nogą.
– No już, popatrzyłaś. Teraz wracajmy.
– Podobają mi się, chcę coś kupić, na pamiątkę. Na pamiątkę po mamie.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany. Nie potrafił walczyć z tym argumentem. Właśnie dlatego przyjechali do Wicklow, w Irlandii, tak daleko od dobrze znanej i cieplejszej Arizony. W ojczyźnie Celtów poznał ukochaną żonę i choć sam nie był gotowy stawić czoła wspomnieniom, nie potrafił odmówić córce, która chciała lepiej poznać i zrozumieć postać ze zdjęć. Były do siebie podobne jak dwie krople wody: rude, falowane włosy i oczy koloru zachmurzonego nieba. Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko smutny grymas. Po nim Deidra odziedziczyła jedynie średni wzrost, wyraziste brwi i ośli upór.
– Pamiętasz jej bajki? Kiedy byłaś mała, nie chciałaś zasnąć, dopóki ci jakiejś nie opowiedziała – powiedział łagodnym tonem.
– Jasne – odparła chłodno. – Bajki i kołysanki to moje ulubione wspomnienia. O! Spójrz! To jest Gawain, z legendy o królu Arturze. – Nagłe przejście z oziębłości do ekscytacji oszołomiło ojca dziewczyny. Ona zaś zachwycona podniosła wisiorek. Odlana w srebrze twarz z liści, optymistycznie spoglądała przed siebie czarnymi oczyma. – Jego hełm był zielony i…
– Przepraszam, że się wtrącam – powiedziała nagle sprzedawczyni, która pojawiła się tuż obok, nie wiadomo kiedy. – Gawain to jedynie jego wcielenie. To Człowiek Zieleni, bóg wiosny i lata, symbol śmierci i wskrzeszenia, patron kreatywności. Doskonały wybór dla młodej panienki, ale mam coś lepszego. Panience zimno. Mam coś specjalnie dla panienki. Jeden momencik. – Podreptała za stragan i wróciła po chwili, trzymając w ręce piękny kożuch z foczej skóry. – Idealny na tę pogodę.
Aidan wzdrygnął się i szarpnął córkę.
– Wracamy – zarządził. Deidrze jednak rozkaz nie przypadł do gustu.
– Co w ciebie wstąpiło?! Dziwny jakiś jesteś! Jak chcesz iść, to idź! Mam swoje oszczędności, jak będę chciała coś kupić, zrobię to!
– Aha! Mam cię tu zostawić samą? Oszalałaś?!
– Odkąd przyjechaliśmy, leje! Prawie w ogóle się do siebie nie odzywamy! Myślałam, że opowiesz mi coś o mamie, ale wciąż milczysz! Chcę sobie sprawić jedną przyjemność, więc jeśli masz mi też to popsuć, to może lepiej sobie idź! – Jej słowa były jak wprawnie wymierzone ciosy bokserskie. Pokonany mężczyzna pokręcił głową.
– Zaczekam na ciebie w tamtym barze. Rób, co chcesz. – Odszedł, garbiąc się pod parasolem. Drink mógł dobrze podziałać na przemarznięcie i nerwy, a córka powinna zaraz opamiętać się i wrócić do niego. Smarkula. Kochał ją, ale potrafiła być naprawdę nieznośna.
Deidra pociągnęła nosem i otarła z policzka łzy lub krople deszczu. Odwróciła się do sprzedawczyni i spojrzała na płaszcz. Bardzo szybko zatęskniła za ojcem i jego parasolką, ale była zbyt dumna i uparta, by pobiec za nim z przeprosinami.
– Przepraszam za tatę. Nie lubi futer. Ja zresztą też nie. Nie chcę płaszcza z biednej foki, to podłe tak zabijać zwierzęta. – Kolejny zimny powiew skłonił ją jednak do szybkiej rewizji poglądów i założenia płaszcza. Pasował idealnie, a jej natychmiast zrobiło się ciepło.
– Widzi panienka, jak pięknie leży? Zresztą, to nie jest żaden płaszcz z foki. To płaszcz selkie.
– Selkie? Coś mi to mówi… Mama mi chyba kiedyś opowiadała.
– Ja znam jedną piękną historię. Wydarzyła się tutaj, w Wicklow… Nawet nie tak dawno temu, może dwadzieścia lat będzie, chociaż ja to już wtedy stara byłam. – Zachichotała, trochę jak małe dziecko – Opowiedzieć ci?
– Tak. Tylko… Tu jest mokro.
– Załóż kaptur. Zaprosiłabym cię do siebie, ale tata pewnie nauczył cię, by nie chodzić nigdzie z obcymi? – staruszka zaśmiała się, a Deidra uśmiechnęła i skinęła głową. Nałożyła kaptur; deszcz i wiatr przestały jej dokuczać, zrobiło się przyjemnie, jakby wypiła kubek gorącego kakao.
– Opowiedz mi tę historię.
***
To był sztorm stulecia. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałam tak wzburzone i wściekłe morze. Żaden rybak nie śmiał wypływać na połów. Żaden, z wyjątkiem jednego młokosa, który chciał udowodnić swoje męstwo, a może głupotę. Gdy jego rodzice spostrzegli, że brakuje jednej z łodzi, chcieli rozpocząć poszukiwania, ale ratownicy nie ośmielili się zmagać z żywiołem. Pozostawało więc czekanie. Pocieszałam płaczącą matkę i zdruzgotanego ojca. Tłumaczyłam, że morze lubi mężnych głupców, dlatego ich syn z pewnością wróci. Godziny dłużyły się niemiłosiernie, aż w końcu z kłębowiska chmur przebiły się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Śmiałka znaleziono na plaży o poranku, był wycieńczony i przemarznięty, ale żył. Łódź przepadła. Gdy wydobrzał na tyle, by opowiedzieć, co go spotkało, przyznał, że rozbił się o skały, zanim jeszcze dobrze oddalił się od brzegu. Próbował wrócić wpław, ale potężna fala wepchnęła go pod wodę. Targany siłą kolejnych pływów we wściekłych odmętach, desperacko machał ramionami, jednak bezskutecznie. Kolejne fale podtapiały go i zabierały ze sobą, próbując odciągnąć jak najdalej od piaszczystej plaży, niczym łup. Wtedy pojawiła się selkie. Młoda foka delikatnie ujęła zębami nadgarstek nieszczęśnika i wyciągnęła go na powierzchnię. Przerażony człowiek zaufał dziwnemu zjawisku bez zadawania pytań, objął ją i wspólnie dotarli na ląd. Tam foka przeistoczyła się w dziewczynę niespotykanej urody, ubraną wyłącznie w płaszcz z foczej skóry. Podobno upewniła się jeszcze, że nic mu nie jest, po czym wskoczyła z powrotem w morskie fale i ponownie przybrała zwierzęcą formę.
Naturalnie nikt mu nie wierzył. Uznali, że doznał szoku lub wstrząsu. Nie ja. Ja pamiętam o Ludziach Fokach i Człowieku Zieleni. Wiem też, że żaden mężczyzna nie oprze się urodzie kobiety-selkie. Chłopak wrócił do nas zdrów, ale nie cały. Dziewczyna skradła mu serce. Całymi dniami snuł się po plaży, z nikim nie rozmawiał, a lokalne panny wręcz ignorował. Przykry to widok, gdy zrozpaczony mężczyzna rozsiewa swój smutek wokół, łamiąc serca niewinnych dziewcząt.
Po kilku tygodniach takiej udręki przyszedł do mojej chatki. Może przysłała go zaniepokojona matka, a może sam doszedł do wniosku, że tylko ja mogę mu pomóc. Wszyscy mieszkańcy Wicklow wiedzą, że nawet w dzisiejszych czasach, tam gdzie naukowcy załamują ręce, rozwiązać problem może ktoś, kto zgłębił pradawną wiedzę. Ktoś taki jak ja.
Zastukał do drzwi zdecydowanie i mocno, jak człowiek, który wie, czego chce. Zaprosiłam go do środka. Rozejrzał się po skromnym wnętrzu, jakby spodziewał się czegoś więcej. Jego oczom ukazała się ciemna nora, nie wstydzę się tego powiedzieć. Wszystkie moje skarby, bezwartościowe dla reszty świata, posiwiały pod grubą warstwą kurzu.
– Ty mi wierzysz, prawda? Możesz mi pomóc? – zapytał. Patrzył na mnie jak rozbitek na tratwę pośrodku oceanu. Jakże mogłam mu odmówić? Skinęłam głową i zaczęłam kręcić się oraz grzebać wśród bibelotów. Delikatny powiew morskiej bryzy wkradł się przez okno i zakołysał zwisającymi spod sufitu nićmi pajęczyny. Podążyłam za morskim westchnieniem, wiedząc, że wskazuje mi drogę do tego, czego szukałam. Ogromna muszla w kształcie rogu, opustoszały dom morskiego ślimaka, tak się zabrudziła, że gdy w nią dmuchnęłam, kłąb pyłu uniósł się w powietrze. Zakaszleliśmy oboje. Gdy opadła siwa kurtyna, spostrzegłam zza niej pytające spojrzenie chłopaka.
– Wypłyń w morze i zadmij w róg – poleciłam. – Zda ci się w pierwszej chwili, że cię oszukałam, albowiem muzyka, którą masz zagrać, słyszalna będzie wyłącznie dla istot morskich. Bądź zbrojny w cierpliwość, czekaj, ale zagraj wyłącznie raz. Przypłynie do ciebie. Jako że pochodzicie z dwóch różnych światów, musisz odebrać jej to, co przywiązuje ją do ojczystych słonych wód. Jej płaszcz.
– Mam zabrać jej płaszcz? – zapytał z niedowierzaniem. – Jak mam to zrobić?
– Jakkolwiek, byle skutecznie. Przemoc, błaganie, wybór należy do ciebie. Wypłyń dopiero gdy będziesz gotów i pewien, że tego właśnie chcesz.
Skinął na znak, że zrozumiał.
– A zapłata? – zapytał, wiedząc, że nic w świecie nie można otrzymać za darmo. – Przynieś mi to, co jej zabierzesz: foczą skórę – odparłam. – Jeśli kiedykolwiek ją znajdzie, wróci do morza. Taka jest natura selkie.
***
– Zaraz, kazałaś mu ją pobić i okraść? Ona ocaliła mu życie!
Staruszka westchnęła i pokręciła głową.
– Wcale nie powiedziałam, że musi ją bić. Był nieszczęśliwy, poprosił o pomoc, a selkie… Uwięziona, zwykle jest dobrą żoną, zadowoloną. Tęskni jedynie. Nie chcesz wiedzieć co było dalej?
– Chcę – przyznała nastolatka po chwili wahania.
***
Odszedł w zadumie i długo go nie widziałam. Zaczynałam podejrzewać, że może się rozmyślił, albo zwyczajnie mnie oszukał. To byłaby dopiero nowina! Jednak pewnej burzliwej nocy, gdy paliłam fajkę przy kominku, znów usłyszałam to zdecydowane, mocne stukanie. Śmiałek powrócił i wręczył mi płaszcz, wywiązując się z umowy.
Nigdy nie opowiedział mi, jak udało mu się zdobyć skórę selkie. Przypuszczam więc, że zastosował metody raczej brutalne, którymi nie chciał się chwalić. Jego narzeczona wzbudzała powszechny zachwyt, posiadała grację nimfy i była bezgranicznie oddana ukochanemu. Stanowili piękną i szczęśliwą parę, ale niebawem pytania o pochodzenie dziewczyny stały się uporczywe. Wyjechali, nie mówiąc nikomu dokąd, i już nigdy nie wrócili.
Czasami zastanawiam się, czy rzeczywiście opuścili miasto z powodu wścibskich gospodyń, czy może młodzian obawiał się, że któregoś dnia jego piękna żona zapuka do mych drzwi i odzyska to, czego potrzebowała, by wrócić do domu? Nawet głupiec wie, że historie miłosne z udziałem selkie, nigdy nie kończą się szczęśliwie. Selkie zawsze musi wrócić do morza.
***
Deidra słuchała opowieści jak oczarowana, coraz mocniej zaciskając palce na kołnierzu płaszcza. Wiedziała, że musi go mieć, ale bała się pytać o cenę, zwłaszcza że w tej chwili w jej głowie kłębiły się istotniejsze pytania:
– Co było dalej?
– Nie wiem. Selkie na pewno nie odzyskała płaszcza, więc może żyją jeszcze razem, może mają dzieci, może ostatni rozdział tej opowieści nie został jeszcze napisany. – Staruszka uśmiechnęła się tajemniczo. – To jak? Chcesz ten płaszcz? Posiada piękną historię, warto go mieć.
– Naprawdę chcesz się go pozbyć? – Młodej dziewczynie trudno było uwierzyć, że można wystawić na sprzedaż coś tak niezwykłego. Nie miało już dla niej znaczenia, że sprzedawczyni zwyczajnie ją naciąga. Chciała wierzyć w opowieść o selkie i że znalazła w Irlandii namiastkę magii, co, jak sądziła, zachwyciłoby mamę. Owinięta w ciepły kożuch, czuła obecność zmarłej jak nigdy dotąd.
– Nie chcę się go pozbyć, chcę go sprzedać – wyjaśniła radosnym tonem handlarka.
– Nie mam dość pieniędzy, żeby…
– Ktoś coś mówił o pieniądzach?
Serce Deidry przyspieszyło. Nie miała pojęcia, co innego mogłaby tej kobiecie dać w zamian. Zresztą, handel wymienny należał do przeszłości, w czasach kart kredytowych nikt już o nim nie pamiętał. Nikt prócz starej kobieciny, która pamiętała też o Człowieku Zieleni i zapewne wielu innych rzeczach, istniejących już tylko w legendach.
– Nie mam nic cennego…
– A ten wisiorek na twojej szyi? – staruszka wskazała palcem srebrny naszyjnik, a Deidra mimowolnie dotknęła go czubkami palców. – To celtycki węzeł miłosny. Kto ci go dał?
– Dostałam go od taty…
– Od taty powiadasz? Jakie to nietypowe! Tymi wisiorkami wymieniają się kochankowie, w dawnych czasach zastępowały obrączki.
Speszona słowami dociekliwej sprzedawczyni dziewczyna spuściła wzrok.
– Wcześniej należał do mamy. Tata dał mi go, gdy zmarła.
– Zmarła? Przykro mi to słyszeć…
– Tak… Kiedy miałam siedem lat. – Pociągnęła nosem i znów wbiła spojrzenie w czubki swoich przemokniętych butów.
– To straszne. Naprawdę, bardzo mi przykro. Zatem wisiorek jest niezwykle cenny – zauważyła posępnie handlarka. – Może nawet zbyt cenny. Nie będę cię prosić, żebyś z niego zrezygnowała, skoro to twoja pamiątka po mamie, choć bardzo chciałabym go mieć. Jestem kolekcjonerką, wiesz? Takich właśnie przedmiotów z historią. Wracam do domu, patrzę na moje skarby i czuję się otoczona życiem, rozumiesz? Bo życie to historie, opowieści o miłości, zdradzie i przebaczeniu.
Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła głową. Zdjęła płaszcz. Zimno i wilgoć dopadły ją jak wściekłe psy, aż zadrżała. Już miała oddać sprzedawczyni kożuch, ale nagle rozmyśliła się, włożyła go z powrotem i zdjęła naszyjnik.
– Ten wisiorek to wspomnienie mamy takiej, jaką była z ojcem. Ja chciałabym znać ją z… wcześniej. Dlatego błagałam go, żebyśmy tu przyjechali. Oprócz tego, że stąd pochodzi, niewiele wiem o jej młodości, nigdy nie miałam okazji dowiedzieć się, jaka była, kiedy miała tyle lat co ja. Takiej jej teraz potrzebuję. Wersji ojca zawsze mogę posłuchać. – Otarła łzy, które zaczęły spływać po policzkach, gdy przyznawała się do tego, co chowała w cichych zakamarkach młodzieńczego serca.
Staruszka nie próbowała przekonywać jej do zmiany zdania. Szybko wzięła zapłatę i czułym gestem wygładziła płaszcz, który zmarszczył się trochę na ramionach nowej właścicielki.
– Leży jak ulał – skwitowała.
Pożegnały się serdecznie, obie zadowolone z dobitego targu.
***
Deidra wkroczyła do ciasnego, zadymionego baru, zsunęła kaptur z głowy i rozejrzała się, by po chwili zlokalizować tatę przy jednym ze stolików, pochylonego nad szklanką whiskey. Dziewczyna westchnęła ciężko. Od śmierci matki zbyt wiele razy widziała go w podobnym stanie.
– Może faktycznie lepiej już wracajmy – zaproponowała, gdy udało jej się przedrzeć przez gęsty tłum i przysiąść obok rodzica.
Zgodził się, ale potrzebował pomocy, żeby podnieść się z krzesła. Kątem oka Deidra spostrzegła, jak barman kręci głową z dezaprobatą. Z tym większą determinacją, pociągnęła ojca ku drzwiom.
Na zewnątrz chłodne powietrze nieco otrzeźwiło mężczyznę.
– Więc go kupiłaś. – W jego głosie słychać było obrzydzenie, ale nic więcej nie powiedział. Zresztą i te słowa wyartykułował z niemałym trudem.
Deidra rozejrzała się po placu, który już niemal całkiem opustoszał. Zrobiło się późno, nigdzie nie było widać staruszki i jej stoiska, a ona nie miała pojęcia jak trafić do hotelu. Posadziła ojca na mokrej ławce i obiecała, że zaraz wróci.
Aidan machnął tylko ręką w odpowiedzi i zwiesił głowę, która wydała mu się zbyt ciężka, by utrzymać ją w pionie.
Młoda dziewczyna zaczęła biec wzdłuż placu z błyskiem niepokoju w oku. Nie pierwszy raz musiała zająć się pijanym ojcem, ale teraz była w obcym mieście, w nieznanym kraju i narastające przerażenie zaczynało rozsadzać jej pierś od środka i zaciskało się jak obręcz na gardle. Na szczęście udało się złapać jeszcze jednego handlarza, który właśnie kończył zwijać swój kram, on wskazał uliczkę, gdzie mogła złapać taksówkę. Wróciła po rodzica, ponownie zarzuciła jego ramię na swoją szyję i pomogła mu się dźwignąć.
Milczeli całą drogę do hotelu. On przysypiał, ona patrzyła na ociekającą deszczem szybę. Odgłos wycieraczek, szum silnika, miarowe stukanie kierunkowskazu, pociąganie nosem i kasłanie taksówkarza. Te wszystkie odgłosy wydawały się ogłuszające i nie do zniesienia. Droga dłużyła się, a czas wlókł, jakby gęsta niczym sadza cisza spowalniała wskazówki zegara.
Patrząc na ścigające się na szkle krople, Deidra myślała o selkie i podłym mężczyźnie, który ją uwięził. Czy ta biedna istota mogła być szczęśliwa w niewolniczym związku?
– To tutaj – oznajmił taksówkarz z wyrazistym lokalnym akcentem.
Dziewczyna zapłaciła za przewóz, ocuciła ojca i pomogła mu dowlec się do pokoju. Padł na łóżko, ale nim zasnął, usłyszała, że tata coś mamrocze. Przykucnęła przy nim i zaczęła słuchać, może było mu niedobrze? A może chciał wody?
– Przepraszam – wybełkotał cicho. – Nie powinienem cię zostawiać. Coś mogło ci się stać. – Jego słowa były posklejane ze sobą i zniekształcone, ale córce udało się je zrozumieć.
Uśmiechnęła się i czule odgarnęła mu z głowy kosmyk włosów.
– Nic się nie stało – wyszeptała, pochyliła się i ucałowała go w czoło.
Kilka razy jeszcze przepraszał, nie wiadomo kogo i za co, bo jego słowa przestały mieć sens. W końcu zasnął, a ona jeszcze długo siedziała i wpatrywała się w morze. Wzburzone fale nie wyglądały tak groźnie za zamazaną szybą. Były piękne. Po raz pierwszy od przyjazdu doceniała widok, za który ojciec musiał sporo dopłacić.
***
Pierwszą rzeczą zarejestrowaną przez Aidana po przebudzeniu był potworny ból głowy. Po krótkiej chwili dopadły go też nudności i znajome uczucie odrazy do samego siebie. Podniósł się powoli, próbując uniknąć zmasowanego ataku migreny, której wojska, przyczajone w kłębowiskach żył, czekały tylko, aż podniesie się do pionu. Dopadły go mimo ostrożności. Spojrzał na zegarek: południe.
– Deidra… Bądź kochana i przynieś mi szklankę wody – poprosił, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Podniósł wzrok z podłogi, wytrzymując kolejną kanonadę bólu, którego przyczyną tym razem był kontakt z rozlanym po całym pomieszczeniu światłem. Poderwał się gwałtownie, gdy dostrzegł, że córki nie ma w pokoju. Migrenowa artyleria mogła teraz dokazywać, nie zwracał na nią uwagi, choć znacznie spowalniała jego ruchy. Zajrzał do łazienki: pusto. Śniadanie już dawno się skończyło, więc Deidra powinna być w pokoju. Nie pierwszy raz się upił, ale pierwszy raz zgubił dziecko. Wprawdzie córka była już prawie dorosła, ale jakiś dziwny strach ściskał mu żołądek i był pewien, że nie chodziło tylko o kaca. Usiłował przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszej nocy, ale przez mgłę przedzierały się tylko urywki rozmów i scena przy stoisku, choć niekompletna. Nie potrafił sobie przypomnieć, dlaczego zostawił ją samą. Z rosnącym niepokojem zaczął przeszukiwać hotel, ignorując wzgardliwe spojrzenia innych turystów, półszeptem komentujących nieświeży wygląd mężczyzny. Wypytywał obsługę, ale nikt nie potrafił mu niczego powiedzieć.
Zrozpaczony wrócił do pokoju – może zdążyła wrócić? Zrobiłby jej nie lada awanturę. Pusto. Sięgnął po komórkę i wybrał numer, żałując, że nie wpadł na to, zanim rozpoczął akcję poszukiwawczą, śmierdząc gorzałą. Pozostali goście składali się w większości z emerytowanych par, co tłumaczyło w jakiś sposób ich oburzenie, gdy wtargnął do lobby w brudnych spodniach i rozpiętej koszuli.
Komórka Deidry odezwała się na parapecie. Zaklął pod nosem, rozłączył się i wziął telefon nastolatki z nadzieją, że znajdzie w nim coś, co podpowie mu dokąd się wybrała. Wyjrzawszy za okno, zauważył błękit nieba, spokojne morze, a przede wszystkim sylwetkę dziewczyny do złudzenia przypominającej zaginioną córkę.
Wypadł na zewnątrz, jakby goniła go sfora zdziczałych ogarów. Wybiegł na plażę, łapczywie chwytając każdy oddech. W jego stanie sprint okazał się zbyt dużym wyzwaniem.
– DEIDRA!!! – wykrzyczał ostatkiem tchu i padł na kolana.
Dziewczyna jednak nie odwróciła się, może go ignorowała, a może złośliwy wiatr porwał jego głos i poniósł gdzieś w świat. Widział tylko jak córka, opatulona w nowy płaszcz, powoli wchodzi do wody, wpatrzona w horyzont.
***
Staruszka siedziała na ganku i w zadumie paliła fajkę. Wiatr zakołysał gałęziami
świerków.
– Deidra? – powiedziała nagle, nie wiadomo do kogo i wyjęła z kieszeni naszyjnik, który wymieniła wczoraj na płaszcz z foczej skóry. – Kolejna historia – wyszeptała i z uśmiechem przyłożyła wisior do policzka. – Chyba będziesz moją ulubioną… Tak długo czekałam na zakończenie…