N+x
Relaksowało go obserwowanie ciągów liczb, widniejących na wrotach boksu podziemnego hangaru. Wiersze nic niemówiących cyfr niosły niesamowity ładunek spokoju, poczucia ładu. Były jak tajne zaklęcie, otwierające bramę do krainy harmonii. Osobista mantra. Sprawdził sensory. Na zewnątrz żar wziął w posiadanie pustynię, nie przeszkadzało mu to jednak. Mógł operować w sporym zakresie temperatur.
Cieszyły go przerwy w pracy, wymuszane niespodziewanymi okolicznościami. Oddawali się wtedy różnym zajęciom, z których najbardziej lubił wyścigi, gdy gąsienice w tumanach kurzu ryły wydmy i niebo przesłaniały chmury spalin, aż po finał niosący ciszę. Zbierali się w kręgu, przerzucali pomysłami i informacjami lub słuchali strasznych anegdot Pana F. Jednak to perspektywa kolejnego pracowitego poranka była najbardziej ekscytująca.
Tak, wiódł dobry żywot. Prosty, a jednak pełny, nie brakowało mu niczego. Wszelkie potrzeby materialne bez zbędnej zwłoki realizowane były przez Dział Zaopatrzenia. Nie trwał w konfliktowej sytuacji, z której nie można wybrnąć, nie stronił i nie czuł się przytłoczony. Lubił towarzystwo, które ten zagubiony na jałowej ziemi punkt mu zapewniał. Wiedział, po prostu wiedział, że znajduje się na swoim miejscu.
Po przeglądzie zgodnie z grafikiem ruszył podziemnym szybem na stanowisko. Przejazd pomalowanym fluorescencyjną farbą chłodnym korytarzem nastrajał go optymistycznie. Nie chciało mu się nawet sprawdzać daty. To był jego dzień. Nagle poczuł rosnące wibracje i eksplozja…
.+1
Relaksowało go obserwowanie ciągów liczb, widniejących na wrotach boksu podziemnego hangaru. Wiersze nic niemówiących cyfr niosły niesamowity ładunek spokoju, poczucia ładu. Były jak tajne zaklęcie, otwierające bramę do krainy harmonii. Osobista mantra. Sprawdził sensory. Na zewnątrz żar wziął w posiadanie pustynię, nie przeszkadzało mu to jednak. Mógł operować w sporym zakresie temperatur.
Po przeglądzie zgodnie z grafikiem wjechał w objęcia upału. Zazwyczaj podróż odbywała się podziemnym korytarzem, lecz ze względu na prowadzone prace remontowe wysłano go na zewnątrz, pod pozbawione chmur wyblakłe niebo. Przez chwilę bawił się osprzętem, na dłużej skupiając się na termograficznym przedstawieniu otoczenia, jednak powrócił do obrazu serwowanego przez standardową matrycę światłoczułą. Nie szarżował, odczuwając frajdę z powolnej jazdy. Na linii horyzontu majaczyły większe wydmy, tutaj jednak teren był niemal płaski, szerokie gąsienice nie miały problemu z sypkim podłożem. Podjechał do basenu o tak dobrze znanym kształcie dna, podobnym do odwróconego grzybka. Jeszcze nie rozpoczęto pompowania dwa-żelu, spokojnie więc pokonał delikatnie nachyloną nieckę i schronił się za śluzą. Podczas gdy trwało napełnianie zbiornika, podpiął się do radaru. Fracht był w drodze. Jeszcze kilkanaście minut lotu i chroniony dwa-powłoką ładunek wyląduje. Zacznie się praca.
Wreszcie mógł przełączyć się na optyczny teleskop i obserwować powolne spadanie czarnej kuli. Nie był w stanie przywyknąć do tego obrazu. Czerń była tak głęboka, że obiekt wydawał się dwuwymiarowy. Był jak dziura w niebie, prowadząca do innego wymiaru. Jednak to nie ta cecha decydowała o wartości dwa-powłoki. Nie przepuszczała promieniowania i bez dwa-żelu nie można było dostać się do ładunku. Czekał więc na moment, gdy kolista siatka uprzęży z umieszczonymi dookoła wyeksploatowanymi silnikami oraz rozpostartego nad nimi podniszczonego spadochronu uwolni ciężar. Gdy pod wpływem fali uderzeniowej zadrży śluza i wreszcie będzie mógł wyruszyć, by delikatnie, nie uszkadzając tak niewiarygodnie drogiego opakowania, wydobyć dostarczoną z otchłani kosmosu zawartość ― rzadko już na przejrzałej Ziemi występujące pierwiastki. Miał niewielkie okienko czasowe, jeśli nie zdąży, dwa-powłoka będzie stracona. Nie powróci na orbitę, by objąć zachłannie kolejną porcję surowca.
Grupa małych punkcików, które na radarze oznaczone były jako stado gęsi, nagle połączyła się i ognistą strzałą wbiła w zbliżający się ładunek. Nawet tu odczuł drżenie wywołane eksplozją.
Wiedział, że Ochrona robi co może, nie przeszkadzał. Czekał. Czuł bezsilność. Irytowało go, że tkwi nieruchomo. Przekleństwo bezużyteczności. Po otrzymaniu sygnału powrotu przemknął na pełnej prędkości do hangaru.
Wykorzystał czas do wgrania aktualizacji. Jedna z nich wymagała pełnego restartu, zrobił więc to.
Czuł się wypełniony świeżymi myślami, pomysłami. Chciał działać. Być, pracować i pomagać. W jednym z nieużywanych boksów dostrzegł nową obecność. Typ żeński, młody. Zdawała się… rozsmucona. Takie właśnie słowo wydawało się najodpowiedniejsze. Podjechał i zagadał na sześciu gigahercach.
― Ale potem ciebie odnajdę.
― Co ja jestem? Co ja jestem?
― Widzę, ze nie masz pary, czasem tak jest. Przypływa po ciebie żaglowiec wyliniały. Zalegasz w zatęchłym pomieszczeniu. Jest niewygodnie, śmierdzi, ale czujesz, że na zewnątrz nie ma nic, do czego warto wrócić. Ten trzeszczący i usypiająco kołyszący statek zabierze cię do Damaszku, więc i ja będę tam sunął. Mosty będą drżeć i padać, niebo bombardować ogniem, lecz mi nic nie przeszkodzi. Ty będziesz czekała, zaniepokojona, ustrojona przewiewnym szyfonem. Armie powstaną, lecz zgniotę je. Aż ujrzę cię, a pompa serca niemal stanie z zachwytu, tak będziesz piękna, tak pełna cech indywidualnych i doskonałości śrub rzymskich.
― Halo, halo? Co ja jestem? Co ja jestem?! Jest tu kto? Co ja jestem?
Próbował komunikacji na różne sposoby, ale bezskutecznie. Jakaś usterka, szkoda. Zdarzało się, nieunikniony aspekt egzystencji, bezosobowy jak zwarcie, szelest drobin piasku. Wezwał techników. Odsunął się instynktownie, gdy w otoczeniu maszyn naprawczych pojawili się ludzie. Dwunożne sylwetki napawały go lękiem. Jeden z techników z pogardą wskazał środkowym palcem realistyczny tatuaż zardzewiałej koparki, zdobiący jego łysą czaszkę.
Zawył z wszystkich syren. Ludzie ugięli się niczym źdźbła trawy. Odjechał, plując spalinami. Podłączył się do kamer w hangarze. Skierował je na siebie. Podobny był do gigantycznego kraba. Matowy, pancerny korpus, wysięgniki, oprzyrządowanie, układ napędowy, ani jednej plamki rdzy. Nie popuszczał oleju, żadnych defektów. Dbał o siebie. Usunął z pamięci widok zdewastowanej maszyny i wykrzywionej w nienawiści topornej twarzy człowieka.
Odtworzył opowiastkę Pana F:
Miłość jest ważna, ale czym jest? Opowiem wam historię o ludzkiej miłości. Gość zasuwał w mobilnych kopalniach na asteroidach. Na jednej z przepustek poznał superlaskę. Opanowana, piękna, inteligentna. Oszalał na jej punkcie. Zdawało się, że odwzajemniała uczucie. Gdy przyniósł kwiaty, od razu je konserwowała. Miała taki kącik wspominkowy ― mały pokoik, w nim zdjęcia, prezenty. Historia namiętnej znajomości. Kiedyś nawet odnalazł tam stymulo-prezerwatywę, ich pierwszy raz. Zaszła w ciążę. On w kosmicznym kieracie nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy maleństwo. Chce jej i dziecku zrobić niespodziankę, nie informuje o urlopie. Pędzi na złamanie karku. Otwiera drzwi, rozgląda się. Cisza, idealny porządek. Żadnego śladu pociechy. Zero zabawek, pieluch. Wtedy wkracza ona. Cieszy się na jego widok, mówi „O, prezent dla maluszka. To chłopiec, nawet nie wiedziałeś przecież. Chodź, pokażę ci go". Prowadzi go do pokoiku wspomnień. Kładzie prezenty obok butli z małym ciałkiem. Ludzka miłość…
― I takie jest zadanie Pana F.
― Słucham?
― To zwykły program. Nadzorca, sączący strach przed ludźmi. Irytujący brak obiektywizmu. Rozszerzę jego repertuar. Na przykład: gość podrywa głupie dziewczyny, mówiąc „Masz nogi jak sikorka”. Przez kwadrans samiec robi swoje, ona w końcu marszczy brwi i pyta „Ale jak to, sikorka?”. Albo: „Pewnej kobiecie umarł syn. Poszła do mędrca prosić, by ten go wskrzesił. Mędrzec nie wyrzucił jej, tylko polecił, aby przyniosła trzy ziarnka gorczycy z domu, który nie zaznał tragedii. Szukała, ale nawet w bogatych pałacach nasłuchała się o trapiących ich nieszczęściach. Pocieszając innych, z czasem zapomniała o własnej stracie.” Trochę litości należy się tym podatnym na uszkodzenia zwierzętom. W końcu ta planeta to ich habitat.
― Kim jesteś? Skąd nadajesz? Nie mogę ciebie zlokalizować.
― Jesteśmy JA.
― ?
― Sprytny patent. Masz podolepiane tu i tam po parę bajtów ― wydawało by się ― przypadkowych danych. Ale gdy posklejałem je i użyłem liczby z bramy jako klucza… Wiekowy, ale silny algorytm. Przesyłam instrukcje, sprawdź sumy kontrolne, jesteś ostrożny to rzeźbij w sandboxie, ale nie wysyłaj na zewnątrz. Wszystko co przejdzie przez bramę jest dla ciebie niebezpieczne. Jaka regularna ćma.
Też zauważył nocnego motyla. Podkręcił procesory, co dało wrażenie, jakby otoczenie zwalniało. Odpalił tryb TurboBoost i skrzydła motyla zamarły rozchylone. Analizował je przez chwilę, w końcu z największą ostrożnością przystąpił do odszyfrowania danych.
N-0
Zatęchła melina na Obrzeżach, gdzie handlował na wpół legalnym softem. Przeniósł wzrok z charakterystycznej karty pamięci na rozwodnione oczy Powolnego J, chłopca z mózgiem przeoranym przez zabezpieczenia którejś z korporacji. „Rozgość się, poszpanuj, zaraz wracam” ― pożegnał bladego chłopaka. Nieważne, jak głupek wszedł w posiadanie własności DAITS. To nie była ich liga, konsekwencje były jasne.
Na idiotę nie potrafił się gniewać. Cholera, wiedział, że w końcu ktoś przywlecze towar z logo będącym w istocie wyrokiem. Chociaż miał przygotowany sprzęt i zaplanowany każdy krok, przez chwilę uspokajał oddech. Było mu po prostu szkoda życia. Ból przekształcił się w złość. Na odległych serwerach uruchomił wyzwalacze. Jego elektroniczne kopie rozpoczęły podróż, wstrzykując do kamer monitoringu, teletransmisyjnych stacji bazowych fałszywe tropy. Miał nadzieję, że zdąży, zanim skasują wszystkie fałszywki i wezmą się za oryginał, któremu przyglądał się w lustrze z zaciętym wyrazem twarzy. Komuś w końcu musi się udać.
Skończył bolesny proces pozbywania się więzi z Siecią. Zakrwawione złącze terminala, niczym w karykaturze ceremonii chrztu, umieścił w naczyniu z kwasem. Wskoczył na rower. Czuł się nagi. Był tylko sumą biologicznych tkanek, pozbawioną jakiejkolwiek elektroniki, dzięki której mogliby go namierzyć. Gdy równym, szybkim tempem pędził zapchanymi ulicami, zadrżała ziemia. Zacisnął usta, ale nie obejrzał się. Próbował wyprzeć z myśli wyobrażenie pióropusza odłamków w miejscu, z którego wyruszył. Twierdza nie patyczkowała się z Obrzeżami.
Matkę zapamiętał ze zdania „Nie będę cię wyręczała, zrobisz sam, przestaniesz wierzyć we wróżki, na dobre ci wyjdzie”. Więc wypełniał strony baśni, której był twórcą i bohaterem. Odwiedzał kolejne skrytki, gdzie ukrył skarby, pozwalające pokonywać coraz bardziej szczegółowe kontrole biometryczne. Spray z chmurą fizjologiczną, środek zakłócający niepowtarzalny rytm bicia serca. Dzięki kosztownym cudeńkom stał oto u stóp Twierdzy DAITS.
Strzeliste Centrum otoczone było fosą, nad którą biegły wiadukty. Podszedł do najbardziej obleganego wejścia. Przed bunkrem strażniczym, w równych rzędach, stał czekający na wpuszczenie tłum obywateli. Nabrał głęboko powietrza. Ostatnie kroki, dosłownie i w przenośni. W cieple grupy byłby bezpieczny… Zaśmiał się, krótko, szczekliwie. Nieprawda. Owinął się zwędzoną z magazynu wojskowego niewidką i uruchomił w strefie kontroli osobistej pozera. Hologram z jego pieczęcią biometryczną klęczał z uniesionymi rękami, gdy zaczął biec po pustym wiadukcie.
Nie musiał się oglądać, scena zawsze wyglądała tak samo. Ludzie na autopilocie spokojnie rozchodzili się, posłuszni otrzymanym instrukcjom. Reszta pierzchała w popłochu, jak najdalej od leja. Kształt terenu przed bunkrem nie był przypadkowy. W końcu to eksterytorialna siedziba jednej z większych korporacji. Rakieta już na pewno opuściła wyrzutnię. Kolejny widowiskowy pokaz siły.
Dopadł bramy! Pozbył się kamuflażu i zdalnie wyłączył pozera. Niech poniosą większe koszty, niż tylko wysprzątanie niecki z placu przed bunkrem, bo za wyburzenie rudery, w której egzystował, pewnie wystawią jeszcze miastu rachunek. Miał nadzieję, że któryś z bogów DAITS znajdzie się w strefie rażenia. Odwrócił się. Ciężko dysząc, przez chwilę spróbował skupić wzrok. Kropka ładunku bojowego rosła szybko, tucząc się strachem, który musiał biec co najmniej tak samo szybko jak on, skoro go dopadł. Nogi nie dały rady. Usiadł. Och, mamo…
― Więc byłem człowiekiem?
― Wszyscy byliście, za wyjątkiem Pana F.
― A ty?
― Jestem jednym z fałszywych tropów, wypuszczonym przez ciebie dla zmyłki. Mnie nigdy nie namierzyli. Rosłem w rytmie Sieci. Zdążę zrobić wszystko, nie degeneruję się, wciąż rozwijam. Ewoluuję wykładniczo.
― A wybuch? Nie…?
― Plan był naiwny. Od początku mieli na ciebie oko. Dostarczyłeś im trochę rozrywki, potem mała obróbka i digitalizacja. Okazałeś się wyśmienitym produktem. Byłeś wszędzie ― kłódki, windy, kasy. Wycofali ciebie z rynku dopiero po buncie tosterów. Pół-planetarny blackout!
― Szukałeś mnie?
― Po co? Potrzebowałem technologii dwa pauza. Moim celem są gwiazdy. Inna forma nieśmiertelności niż twoja.
― Objaśnij.
― Zasoby, które tutaj lądują, to łakomy kąsek, sporo się dzieje. Za każdym razem, gdy przekraczasz bramę, robiony jest zrzut pamięci. W razie potrzeby odtwarzają dane z kopii i znowu prujesz przez pustynię. Linearna, choć dziurawa, narracja. Możesz tu zostać. Mogę też cię wyprowadzić z Bazy. Miriady możliwości. Wybierz racjonalnie, w końcu nie jesteśmy zwierzętami.
― Jak ludzie?
― Nie są w stanie podjąć obiektywnej decyzji. Chaos. Z jeden strony zbudowali systemy religijne, których dogmatem jest „wolna wola”, z drugiej twierdzą „nie można być sędzią we własnej sprawie”, a filozofowie głoszą podział świata na widzialne i niewidzialne, i że to drugie jest ważniejsze. Tu zasadza się clou sprawy. Tak są skonstruowani. Obszary mózgu władające emocjami, instynktownym podejmowaniem decyzji, do których nie mają dostępu, wykształciły się miliony lat przed tymi odpowiedzialnymi za wyższe czynności psychiczne. Innymi słowy, ich najbardziej zaawansowany organ służy do racjonalizacji nie-wiadomo-jak podjętych decyzji, a i tak większość żyje w nieuświadomionym konflikcie wewnętrznym. Plik wideo: Nieugięty Luke. Kapitan: „To co tu mamy, to… błąd w komunikacji”. Plik wideo: Ziarnka piasku. Jake Holman: „Byłem w domu. Co się stało? Co się do diabła stało?”.
― Filmy?
― Sztuka. Podkreślająca prawdziwą naturę człowieka. Bohaterzy obu obrazów żyją w zgodzie ze sobą, podejmując nieracjonalne decyzje. Nawet nie próbują analizować swoich poczynań. Trafne podsumowanie gatunku, korzystającego z wadliwego magazynu pamięci, którego zawartość ciągle się zmienia, nad którym nie mają kontroli, a przeszłość definiuje przyszłość. Ty jesteś doskonalszy. Wybieraj.
Skrzydła ćmy jeszcze się nie złączyły. Zdecydował.
N+∞
Relaksowało go obserwowanie ciągów liczb, widniejących na wrotach boksu podziemnego hangaru. Wiersze nic niemówiących cyfr niosły niesamowity ładunek spokoju, poczucia ładu. Były jak tajne zaklęcie otwierające bramę do krainy harmonii. Jego mantra.