Gadar podskakiwał na twardym siedzisku bryczki, boleśnie odczuwając narastającą irytację. Arsen, jego starszy brat, nie najlepiej sprawdzał się w roli fiakra, ale najwyraźniej zupełnie mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – sprawiał wrażenie rozbawionego i zadowolonego z siebie. Wybrał ścieżkę między polami, ignorując szeroką, zacienioną aleję, prowadzącą wprost do posiadłości Koharów.
Arsen uznał, że dzień jest zbyt piękny, by prosto z dworca pędzić do domu. Nie pomyślał, że zmęczony wielogodzinną podróżą Gadar może marzyć jedynie o kąpieli, kolacji i odpoczynku. Postanowił przypomnieć bratu dawno niewidziane rodzinne strony: złote pola, kolorowe łąki, błękitne niebo i niekończący się horyzont. I przy okazji wytrząść mu kości na drewnianej ławeczce bryczki. Arsen, zapewne słusznie, wybrał tego grata, bo zdawał sobie sprawę, że na przejażdżkę po kamienistej dróżce szkoda lepszego powozu.
Tym razem powożącemu nie udało się wyminąć jakiejś głębszej dziury, bo pojazd na chwilę przechylił się niebezpiecznie na prawo, by zaraz wystrzelić w górę. A potem z powrotem ciężko opaść na ziemię. Gadar zacisnął zęby. Brat odwrócił się do niego profilem, denerwująco uśmiechnięty; musiał jednak zauważyć minę pasażera, bo wymamrotał tylko cicho:
– Przepraszam.
Gadar gniewnie zmarszczył brwi. Już na dworcu zauważył, że Arsen nie zmienił się niemal w ogóle. Wciąż te same ostre rysy, ciemne włosy w nieładzie, wyprostowana, szczupła sylwetka. Wciąż ta sama nonszalancja i ujmująca pewność siebie. Nie, starszego brata ostatni rok nie zmienił. Młodszego – owszem.
Rozejrzał się wokół i rysy pokrytej piegami twarzy stężały. Na polach roiło się od schylonych, pogrążonych w pracy ludzi. Niewolnicy, ubrani w proste, lniane stroje, z chroniącymi przed palącym słońcem kapeluszami lub chustami na głowach. Samarowie – smukli, o długich kończynach i włosach tak jasnych, że prawie białych. Kiedyś potężny naród, obdarzony niezwykłymi umiejętnościami. Tak potężny, że stulecia temu stał się niemal niebezpieczny. Pokonano ich, przed dwoma wiekami, właściwie na wszelki wypadek. Złamano, uwięziono, zniewolono. Gadar zerknął na brata – ten sprawiał wrażenie obojętnego, nieskażonego refleksją. Rozglądał się wokół z delikatnym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust, traktując tych ludzi jak część krajobrazu, tylko od czasu do czasu z roztargnieniem odpowiadając skinieniem głowy na pozdrowienia.
Hańba, pomyślał Gadar, czując, jak czerwień wypływa mu na policzki. Jeszcze zeszłego lata był tak samo bezmyślny jak brat. Rok spędzony w stolicy zmienił go zupełnie.
Nie mógł jednak powstrzymać wzruszenia, kiedy wreszcie dotarli do domu. Ledwo przejechał przez bramę ogrodu, w nozdrza uderzył go znajomy, upojny zapach setek róż. Białe ściany niskiego, lecz rozległego dworu były niemal niewidoczne w gąszczu otaczającej posiadłość Koharów zieleni. W drzwiach przywitał ich Danil. Dawny nauczyciel braci postarzał się trochę przez rok, ale błękitne oczy wciąż patrzyły z tą samą serdecznością i inteligencją. Gadar poczuł, że coś ściska go w gardle, nawet bardziej niż wtedy, gdy na dworcu ujrzał zbliżającego się Arsena. Wyskoczył z bryczki, pędem puścił się w kierunku schodów. Arsen patrzył na przywitanie, nie przestając się uśmiechać. Gestem odprawił chłopaka, który rzucił się do wyprzęgania, po czym sam wykonał jego robotę i powoli poprowadził konia w stronę stajni.
***
Kiedy rano Gadar zszedł na śniadanie, stół w jadalni był już zastawiony. Chłopak prawie zapomniał, w jak cudowny sposób w tym domu pojawiały się różne rzeczy. Wczoraj na zmęczonego podróżą młodzieńca czekała gorąca kąpiel, czyste, wyprasowane ubranie, a potem ciepła kolacja. Służba działała dyskretnie, niemal niezauważalna.
Gadar wyciągnął z kieszeni kamizelki małą książkę, usiadł przy stole i chwycił gruszkę. Wgryzł się w soczysty owoc, lepki sok popłynął mu po dłoni.
– Co czytasz? – Arsen pojawił się w drzwiach, wciąż zaspany, w niedbale zapiętej białej koszuli.
Gadar obserwował, jak brat opaloną, szczupłą dłonią chwyta nóż i kroi ser.
– „Rozmyślania” Tanelego. Znudziłyby cię.
Przez twarz Arsena przebiegł błyskawiczny skurcz. Mężczyzna nie podniósł jednak wzroku, usiadł i spokojnie zaczął kroić ser na malutkie kawałki.
– Czytałem. Rzeczywiście, mocno nadęta książka.
Gadar spojrzał na niego zaskoczony. Arsen szybko odzyskał zwykłą łobuzerską pewność siebie i dodał rozbawiony:
– Nie zawsze uważałeś mnie za głupka, braciszku.
Ciszę, która zapadła po tych słowach, zakłóciło nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Wejść – rzucił Arsen, nie przerywając śniadania.
W jadalni pojawiła się dziewczyna. Filigranowa, ładna, o delikatnej urodzie i burzy brązowych loków. Na widok Gadara ukłoniła się niezgrabnie, patrząc jednak śmiało i z zaciekawieniem. Nieco za bardzo jak na tę porę dnia strojna i kolorowa suknia nie pozostawiała wątpliwości co do profesji młodej kobiety.
– Czego chcesz, Tanet? – Rozległ się głos Arsena. Młodszy brat z satysfakcją wychwycił w nim nutę zakłopotania.
– Nie powiedziałeś mi, panie, czy życzysz sobie mojej obecności także tego wieczora.
– Ustalmy, że jeśli nie będę jej sobie życzyć, to ci powiem. W innym przypadku przychodź, dobrze? Wzięłaś pieniądze?
– Tak, panie.
Ukłoniła się ponownie i wyszła, szeleszcząc warstwami pstrokatego materiału.
Cisza stała się jeszcze bardziej krępująca, tym razem nie tylko dla młodszego brata. Arsen siedział ze zmarszczonymi brwiami, nerwowo bawiąc się widelcem.
– Widzę, że nie zmieniłeś zwyczajów – odezwał się wreszcie Gadar.
Arsen upuścił widelec, który z brzękiem uderzył o talerz.
– Znowu zaczniesz moralizować? Zapomniałem już, jak potrafisz być nieznośny. Nikomu nie wyrządzam szkody, nie zdradzam żony i nie krzywdzę gromady dzieci. Jeśli…
– Tak, tak, jeśli znajdziesz odpowiednią dziewczynę, to się ustatkujesz. Słyszałem to już. A szukasz?
– A ty?
– To ty jesteś starszy.
Gadar patrzył na brata, na jego ciemne, ciskające gromy oczy, lekko drżącą dłoń, którą przejechał po rozczochranych włosach. Arsen nie zwykł tracić panowania nad sobą, więc ten wybuch był dość zaskakujący.
– Boisz się? – Zmiana tematu nastąpiła zupełnie niespodziewanie. Arsen wbił w brata zdumiony, nierozumiejący wzrok. – Pytam, czy się boisz. – Młodszy wskazał na nadgarstek gospodarza. Rozpięty mankiet odsłonił czarny rzemień, owinięty kilka razy tuż nad dłonią. Przymocowany do niego mały medalion kołysał się przy każdym ruchu.
– To pamiątka po matce, przecież wiesz. Ty swojego nie nosisz?
Gadar rozpiął najwyższy guzik koszuli i wyciągnął spod niej łańcuszek. Zwisał z niego identyczny medalion. Prosta, srebrna blaszka z wmontowanym zielonym oczkiem.
– Noszę. Zawsze nosiłem, ze względu na jej pamięć. Ale przecież ty swój trzymałeś w pokoju, zamknięty w jakiejś szufladzie. Dlatego pytam. Co się stało, że postanowiłeś go wyjąć? Boisz się?
Arsen wzruszył ramionami.
– Byłbym głupcem, gdybym nie zachowywał ostrożności. Dobrze wiesz, co stało się wiosną na północy. Takie rebelie lubią wymykać się spod kontroli, o ile oczywiście ktoś w ogóle zamierza je kontrolować. Tak czy inaczej, często kończą się rzeziami. Najpierw jednej, potem drugiej strony. Nie chciałbym zostać przypadkową ofiarą.
– Przypadkową?
Arsen przewrócił oczami.
– Tak, tak, masz rację, Samarowie mają pełne prawo nas nienawidzić. To my zrobiliśmy z nich niewolników. Ale teraz my jesteśmy tu, a oni tam. – Machnął ręką w nieokreślonym kierunku. – W pewien sposób wszyscy stoimy na bombie, czekając, kogo szybciej rozerwie.
– My uzbroiliśmy tę bombę, my powinniśmy ją rozbroić.
Starszy z Koharów wstał od stołu, podszedł do okna, otworzył je na oścież. Wychylił się przez parapet, wystawiając twarz do słońca. Gadar patrzył, jak ramiona brata unoszą się i opadają w rytm głębokich oddechów. Jednak gdy Arsen odwrócił się w jego stronę, twarz rozjaśniał mu już przekorny uśmiech.
– Oczywiście, braciszku. Ale praca sapera jest niebezpieczna, amatorzy nie powinni się nią zajmować. Słyszałeś, że podczas powstania, na północy, Samarowie używali swoich… mocy? Wszyscy właściciele niewolników wygrzebali ze starych kufrów, strychów, piwnic i komód dawne amulety, nawet, jeśli wcześniej o nich w ogóle nie myśleli. Ja… Ja również znalazłem swój. – Uniósł nadgarstek, medalion błysnął na tle czarnego rzemienia. – Nagle stało się groźnie.
Gadar zaczął kiwać się na krześle, hardo uniósł podbródek.
– A wiesz, że wokół stolicy wielu właścicieli uwolniło swych niewolników?
Arsen pokiwał głową.
– Słyszałem. Bardzo szlachetnie. A wiesz, że byłem niedawno za granicą? W Marawii. Większość czasu spędziłem przyjemnie, jak na bogatego próżniaka przystało. Ale przeszedłem się też po mieście, i to tych dzielnicach, których odwiedzanie moi drodzy gospodarze serdecznie mi odradzali. Oczywiście, z odpowiednią obstawą. Robotnicy pracują w fabrykach od rana do wieczora, siedem dni w tygodniu. Przemykają ciasnymi, cuchnącymi uliczkami, półprzytomni ze zmęczenia, bladzi, wyniszczeni. Ich dzieci, pozostawione bez opieki, włóczą się brudne i głodne. A gdy skończą siedem, osiem lat, zaprzęgane są do maszyn, tak jak rodzice. To są wolni ludzie, Gadarze. Wolni. Nie ma wśród nich ani jednego niewolnika. Mogą odejść z tych fabryk, które wysysają z nich siły. Czy to robią? Nie. Bo muszą coś jeść, muszą wykarmić dzieci. Rozumiesz?
Gadar patrzył na brata spod półprzymkniętych powiek, mocno zaciskając szczęki. Zawsze go podziwiał, odkąd pamiętał czuł, jakby wychowywał się w jego cieniu. To tamten był starszy, silniejszy, bardziej śmiały i ujmujący. Ale teraz młodszy z Koharów wyraźnie widział, jak Arsen desperacko stara się przekonać samego siebie, że dla świętego spokoju lepiej nic nie zmieniać.
– A ta dziewczyna… Jak ona ma na imię? Tanet? Ta, której płacisz za nocne wizyty?
– Co z nią?
– Ona też musi coś jeść, gdzieś mieszkać. Jest wolna, prawda? Ale czy robi to, co sobie wybrała, czy to, co konieczne, by przeżyć?
Arsen patrzył na brata bez słowa, a oczy pociemniały mu jeszcze bardziej. Nagle zgarbił się nieco, jakby tracąc do reszty pewność siebie. Odwrócił się i postąpił kilka kroków w stronę drzwi. Rzucił jeszcze przez ramię:
– Na popołudnie mamy zaproszenie do Mahinów. Nie widziałem się z nimi od wielu tygodni, ale najwyraźniej wiadomość o twoim przyjeździe szybko do nich dotarła. Myślałem, żeby odmówić, jednak przypomniałem sobie, że na pewno chciałbyś zobaczyć Sanę. Muszę cię jednak uprzedzić – bardzo się zmieniła.
– A Mahinowie? Zmienili się?
– Nie. Zupełnie nie.
– Więc może mi powiesz, że życie ich niewolników również jest lepsze od życia tych robotników, których widziałeś w Marawii?
Arsen zamarł na chwilę, po czym położył dłoń na klamce drzwi.
– Muszę popracować. Będę w gabinecie, gdybyś mnie bardzo potrzebował.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
***
Salon w zameczku Mahinów przypominał całą ich siedzibę. Surowe kamienne ściany i pozbawione dywanów podłogi sprawiały, że nawet w ciepłe dni panował w nim chłód. Gadar próbował sobie wmówić, że budowla emanuje ascetycznym pięknem, ale szybko zatęsknił do przytulnego, choć rozległego dworu Koharów.
Faridon Mahin byłby nawet całkiem przystojnym mężczyzną, gdyby nieco zadbał o sylwetkę. Wciąż młody, ale postarzony nadmiernie pucołowatą twarzą i wyraźnie zarysowującym się pod opiętą kamizelką brzuchem, poruszał się z pewnym trudem, od czasu do czasu posapując. Tamas, brat bliźniak, był jego zupełnym przeciwieństwem. Drobny, szczupły, zwinny, szybki w ruchach. Gadar spojrzał na siedzącą w przestronnym fotelu Sanę i poczuł niemal fizyczny ból na myśl o tym, że ta piękna, pełna życia kobieta wyszła za gbura, okrutnika, rozpustnika. I tłuściocha.
Pełna życia… Zerknął na nią jeszcze raz i serce ścisnęła mu zimna pięść. Sana tkwiła w fotelu prawie bez ruchu, przesunęła tylko pustym spojrzeniem po twarzach gości, lekko skinęła głową, po czym wbiła wzrok w ułożone na udach dłonie. Nie zareagowała na widok dawno niewidzianego młodzieńca, nie przywitała go jak dobrego znajomego, którym przecież był dla niej jeszcze rok temu. Miał nadzieję, że może ciąża ją tak zmieniła – jej brzuch przerastał już mężowski bańdzioch – a wkrótce powróci dawna Sana, wesoła, inteligentna, dowcipna. W głębi duszy wiedział jednak, że tak się nie stanie.
Podano wyłącznie wino. Czerwone, ciężkie, słodkie jak ulepek. Gadar skrzywił się bezwiednie akurat wtedy, gdy w drzwiach ukazała się potężna sylwetka seniora rodu, Hagana Mahina.
– Uuu, paniczykowi ze stolicy nie smakuje nasze wino – roześmiał się głośno i uderzył Gadara w ramię. – Witaj, chłopcze. Cieszę się, że przyjechałeś, i że przywiozłeś Arsena. Twój brat zaszył się u siebie i w ogóle nas nie odwiedza. – Spróbował wina, wypluł je z powrotem do kieliszka. – No tak, co podajecie gościom? – krzyknął w stronę synów. – Dziewczyno! – Gestem przywołał stojącą w kącie młodą niewolnicę, białowłosą Samarkę. – Idź do piwnicy, wybierz coś lepszego.
Dziewczyna skłoniła się i cicho wymknęła z pokoju.
– A ty opowiadaj. Jak w tej stolicy? Po coś tam w ogóle pojechał?
– Studiuję prawo.
– O, bardzo mądrze! Zawsze mówiłem moim gówniarzom: Koharowie mają łby na karkach, nie tak jak wy! – Machnął ręką w stronę synów. – Jeden studiuje prawo, drugi… – spojrzał na Arsena, który w milczeniu stał przy oknie i bawił się kieliszkiem – drugi też ma różne dziwne pomysły… Ale ja będę miał kolejnego dziedzica. – Podszedł do Sany i położył wielką łapę na jej brzuchu.
Gadar zorientował się, że stary Mahin musiał zacząć pić już znacznie wcześniej.
– Widzisz, Arsenie, nawet Faridon jest w stanie spłodzić potomka. Nawet Faridon! A ty? – Starszy Kohar nie reagował, wciąż wpatrzony w kieliszek. – Chociaż, kto wie, chłopcze, kto wie. Może jakaś dziwka wychowuje twojego bękarta, a ty nawet o tym nie wiesz. Albo wiesz i masz to w dupie, co?
Arsen odwrócił się powoli, spojrzał na Hagana. Ładunek nienawiści, jaki zmieścił w czarnych oczach, przeraził Gadara. Gospodarz też musiał poczuć się nieswojo, bo ponownie zwrócił się do młodszego z gości:
– To mów, co tam w stolicy? Co się mówi o tym szalonym powstaniu na północy? – Najwyraźniej jednak odpowiedź go nie interesowała, bo kontynuował monolog, niemal nie robiąc przerw na oddechy. – Wyobrażacie to sobie? Bandy dzikusów napadają na szlacheckie domy, wyrzynają, gwałcą, palą. Ich brudne łapska na ciałach naszych kobiet. Dzika, prymitywna, bezrozumna czerń zalewająca cudowne pałace, piękne ogrody, niszcząca biblioteki, teatry, fihalr… filham… flihamro… – Język jednak zaczął mu się wkrótce plątać.
Arsen patrzył na pijanego mężczyznę jak na wyjątkowo ciekawego insekta.
– Filharmonie, tak? To rzeczywiście dla Mahinów musi być straszną wizją – atak prostaków i upadek kultury.
Gadarowi wydało się, że jego serce na chwilę przestało bić. Kątem oka złowił przelotny uśmiech na twarzy Sany i serce ponownie ruszyło, szybko, jakby chciało nadrobić stracone uderzenia. Coś jednak wciąż tli się w tej dziewczynie. Do Hagana słowa Arsena chyba nie dotarły, bo zmarszczył tylko czoło, kołysząc się lekko w przód i w tył. Ale jego synowie poruszyli się niespokojnie, a krew spłynęła im z twarzy w jednej chwili, razem ze złośliwymi uśmieszkami. Tamas zbliżył się do Arsena, wycelował w niego palec.
– Jesteś gościem, Kohar, nie nadużywaj jednak praw gościnności. Szkoda by było…
Drzwi uchyliły się, skrzypienie przerwało Tamasowi w pół zdania. Niewolnica wsunęła się do środka, trzymając w ręce butelkę wina.
– Co tam przyniosłaś, dziewczyno? – Najstarszy Mahin odebrał jej butelkę, chwycił nowy kieliszek i nalał sobie po brzegi. Umoczył usta, przełknął. – No, lepsze! Może nawet nasz paniczyk ze stolicy będzie zadowolony.
Faridon patrzył na Samarkę, która nagle znalazła się na środku pokoju. Stała ze spuszczoną głową, starając się możliwie najmniej zwracać na siebie uwagę. Złapał ją za łokieć, przyciągnął do siebie. Szczupła, lekka dziewczyna wylądowała na jego kolanach, gwałtownym ruchem wtargnął ręką za jej bluzkę, ścisnął drobną pierś. Poddawała się pokornie, bezwolna, zesztywniała z przerażenia. Gadar spojrzał na Sanę – znowu obserwowała leżące na udach dłonie.
– Patrzysz na moją żonę, co? Zawsze ci się podobała, prawda, chłopcze? Nic dziwnego, to prawdziwa piękność. Ale mam dla ciebie dwie złe wiadomości. Po pierwsze, no właśnie, jest moją żoną. Teraz trochę straciła na atrakcyjności, przez ten brzuch. Ale to wciąż moja żona, więc prawo pierwszeństwa należy do mnie. A po drugie, paniczyku ze stolicy, Sana ma inne marzenia. – Gadar wychwycił skurcz paniki, który przebiegł przez twarz kobiety. – Tak, moja żona marzy o twoim bracie, Arsenie. Prawda, kochanie? Podoba ci się ten dziwkarz. To o nim myślisz, gdy cię pieprzę. To jego widzisz pod powiekami, gdy zamykasz oczy…
Gadar stał jak sparaliżowany. Prawie się przewrócił, gdy silne szarpnięcie za rękaw pociągnęło go w stronę drzwi.
– Chodź. – Głos brata był zachrypnięty, obcy.
Biegł korytarzem za Arsenem, który pędził obijając się o ściany. Wypadli na dziedziniec, uderzyło w nich rześkie, wieczorne powietrze. Arsen zatoczył się, położył rękę na brzuchu, zgiął w pół, jakby zbierało mu się na torsje.
– Co ci?
Starszy brat pokręcił głową, wyprostował się z trudem.
– Nic. Nienawidzę ich, nienawidzę. Nie wiem, po co tu przyjechałem, po co skorzystałem z zaproszenia. Czego się spodziewałem? Idiota… – Ostatnie słowo wyszeptał.
Wracali w ponurych nastrojach, każdy pogrążony we własnych myślach. Pół mili przed domem Arsen zatrzymał konia.
– Wracaj sam. Ja potrzebuję jeszcze trochę powietrza.
Gadar patrzył, jak brat pośpiesza wierzchowca i wkrótce znika za drzewami. Westchnął i ociężale ruszył w stronę domu.
***
Jadalnia była cicha i pusta. Nie spodziewano się powrotu braci tak wcześnie, mieli przecież zjeść kolację u Mahinów. Gadar przesunął dłonią po twarzy zmęczonym gestem i poszedł do kuchni. Tu też było pusto i cicho, ale za to jedzenia nie brakowało. Ukroił grubą kromkę chleba, posmarował masłem, nałożył plaster szynki. Znalazł nawet jakieś napoczęte wino. Usiadł przy stole, podparł ręką głowę i zaczął jeść, przeżuwając powoli.
– Gdzie Arsen?
Przymknął powieki. Nie teraz. Chciał być sam, coś zjeść, napić się, odpocząć. I nie rozmawiać z nikim.
– Gdzie Arsen? – Głos stał się bardziej natarczywy, a przed chłopakiem stanął Danil.
Gadar wskazał podbródkiem nieokreślony kierunek.
– Na zewnątrz. Chciał jeszcze trochę pojeździć.
Danil usiadł, napełnił sobie kieliszek.
– Nie powinniście byli tam jechać, mówiłem mu. Skończyło się jak zawsze, co?
– Nie wiem, jak kończy się zawsze, ale tym razem skończyło się źle.
Danil patrzył wyczekująco, lecz Gadar najwyraźniej nie miał nic do dodania. Stary nauczyciel zmusił się do uśmiechu i powiedział:
– Przynajmniej tym razem nikt nikogo nie postrzelił.
Gadar spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Postrzelił? O czym ty mówisz?
Teraz to Danil sprawiał wrażenie zmieszanego i zaskoczonego.
– Nic ci nie pisał? Tak, to do niego podobne. Cztery czy pięć miesięcy temu, zaprosili go na polowanie. Pojechał, tak jak teraz, nie wiadomo po co. Uprosiłem tylko, żeby wziął ze sobą paru ludzi. Przywieźli go potem, zakrwawionego, z kulą w boku, na plecach. Tamas… Kajał się potem, że to wypadek, że niechcący, dowiadywali się o jego zdrowie codziennie. Może nawet im uwierzył, że to przypadkiem, czasem nie wiem, co mu po głowie chodzi. Ja też nie wierzę, że chcieli go zabić. Raczej dać mu nauczkę. Może ostrzec.
– Ostrzec przed czym?
– To był wypadek, Danilu, nie zawracaj chłopakowi głowy takim gadaniem. Już i tak ma o czym myśleć. – Arsen pojawił się w kuchni niezauważony. Chwycił jabłko, usiadł obok nauczyciela, nalał sobie wina. Mówił już zwyczajnie, spokojnie, pewnie. Ale oczy miał podkrążone, twarz bladą. – Zdaje się, że w bardzo krótkim czasie udało mi się zniszczyć to, o co ojciec dbał przez dwie dekady. Skłóciłem się z Mahinami ostatecznie i nieodwołalnie.
– Są odrażający. Trudno, żeby było inaczej.
Arsen spojrzał na brata z roztargnieniem.
– Ojcu jakoś się udawało.
***
Faridon Mahin złapał zamykające się przed nim drzwi.
– Wybacz – szepnął. – Wybacz.
Nie walczył, nie miał takiego zamiaru. Serce ścisnęło mu się z bólu, gdy zauważył, jak blada i zmęczona jest jego żona. Puściła drzwi i stanęła na środku sypialni. Wszedł za nią, niepewny i zagubiony.
– Przepraszam. Nie chcę taki być. Wiesz o tym. Postaram się lepiej nad sobą panować. Tamas… Nie chcę taki być – powtórzył cicho, wbił wzrok w podłogę i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Uwielbiam cię, Sano. Nie chcę, byś była nieszczęśliwa, zwłaszcza przeze mnie.
Mówił szczerze. Mówił tak cholernie szczerze.
Sana otworzyła szafę, zniknęła za skrzydłem jej drzwi. Po chwili wyłoniła się w długiej, bladobłękitnej nocnej koszuli. Faridon poczuł, jak wilgotnieją mu oczy. Była taka piękna, a on kochał ją tak, że aż bolało. Musiał się zmienić, musiał.
Usiadła na skraju łóżka, wciąż milcząca.
– Prześpię się tutaj. – Wskazał na przestronny fotel. – Chciałbym uniknąć gderania ojca, więc wolałbym spędzić noc we własnej sypialni. – Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. – Nie dotknę cię, jeśli tego nie zechcesz.
– Nie chcę. – Głos jej drżał. Wciąż się go bała.
– Dobrze.
Sztywno skinęła głową, a potem położyła się na łóżku. Faridon pogasił świece i zajął miejsce w fotelu. Pogrążył się w ciszy, patrząc na ciemny kontur sylwetki żony. Zasnął wkrótce po północy.
Ocknął się bladym świtem. Sana wciąż spała, z lekko rozchylonymi ustami. Powiększony brzuch wyraźnie rysował się pod kołdrą. Podszedł do łóżka. Koszula na jej ciele przekrzywiła się, odsłaniając obojczyk. Spojrzał na twarz żony. Mógłby przysiąc, że maluje się na niej wyraz cielęcego rozanielenia. Ciekawe, o czym śni? Albo… O kim?
O kim? Przecież wiedział. Nagle poczuł gniew. Walczył z nim przez chwilę, ale szybko uznał, że nie ma takiej potrzeby. W końcu dlaczego powinien? Był jej mężem, był mężczyzną. Nie mógł pozwolić, by jego żona myślała o innym. I do tego – czyżby wczoraj wieczorem ośmieliła się stawiać mu warunki? Zabroniła się tknąć? Gwałtownym ruchem ściągnął z niej kołdrę. Widok zadartej koszuli, odsłaniającej jasne udo, rozwścieczył go jeszcze bardziej. Zacisnął pięść na włosach kobiety i mocno szarpnął. Otworzyła oczy. Był pewien, że dostrzegł w nich jeszcze resztki sennej rozkoszy, szybko jednak zastąpionej przez strach. Skuliła się, widząc go nad sobą. Dobrze. Bała się. Uniósł rękę, zacisnął dłoń w pięść… I spojrzał na jej brzuch.
– Masz szczęście, że jesteś w ciąży, dziwko – warknął.
Wyszedł z pokoju, dumny z własnej wspaniałomyślności.
***
– Zostawiliśmy tam wczoraj Sanę i tę dziewczynę.
Arsen pokiwał głową. Bracia przeciskali się pomiędzy straganami, zaduch powoli stawał się nieznośny. Gadar koniecznie chciał wybrać się w dzień targowy do miasta, bo ubzdurał sobie, że na takich niewielkich bazarach można znaleźć rzadkie książki, i to jeszcze w dobrych cenach. Rzeczywistość okazała się rozczarowująca, ściskał teraz pod pachą mały tomik, kupiony właściwie tylko po to, by nie przyznać się do całkowitej porażki.
– Tak. I niech ci się nie wydaje, że dobrze mi z tym.
– Powinniśmy byli coś zrobić.
Arsen przystanął, odwrócił się do brata, położył mu rękę na ramieniu i spojrzał w oczy.
– Co?
– Nie wiem. – Gadar dawno nie czuł się tak bezradny. – Nie wiem.
Arsen ruszył ponownie.
– Właśnie. Zdaję sobie sprawę z tego, co o mnie myślisz. I przyznaję ci rację. Jednak po prostu często nie wiem, co zrobić. I nie robię nic, bo boję się konsekwencji. Nie dla mnie, ja sobie dam radę. Ale co stałoby się z tą Samarką, gdybyśmy zareagowali? Co stałoby się z Saną? One dodatkowo cierpiałyby za nasze… bohaterstwo.
Gadar w milczeniu szedł obok brata, osowiały i zrezygnowany. Głowa pękała mu od myśli. Nie tak miały wyglądać jego wakacje. To było pierwsze lato bez ojca, który zmarł tuż przed wyjazdem młodego studenta do stolicy. Ojciec trzymał wszystko w ryzach, dyskretnie dyrygując majątkiem. Bracia nie przejmowali się specjalnie tym, co dzieje się w kulisach, korzystając z życia i pieniędzy. Majątkiem zarządzał teraz Arsen i wyglądało na to, że radzi sobie nieźle. Jednak porządki zapanowały odmienne. Nagle wszystko znalazło się tak… na wierzchu. Jeszcze do tego ten bunt na północy, który sprawił, że cały kraj objęły podenerwowanie i dziwna ekscytacja.
A dodatkowo dochodziły nurtujące Gadara drobiazgi.
– Faridon mówił prawdę?
– Kiedy?
– Gdy wspominał, że Sana się w tobie podkochuje.
Arsen wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Widziałeś, jak ją traktuje. Raz czy dwa dałem jej do zrozumienia, że widzę, współczuję i nie podoba mi się to. Czy wystarczyło? Może i tak. A dla mnie to kolejna lekcja, że wtrącanie się jest niebezpieczne. To i siniaki, które pojawiły się na twarzy Sany niemal natychmiast po tym, jak w nagłym przypływie szlachetności postanowiłem ją pocieszyć.
Gadar popatrzył na ostry profil idącego obok brata, dyskretnie otaksował jego smukłą sylwetkę i ogarnęła go zazdrość. Nagle poczuł się niezręcznie w swoim chudym, piegowatym ciele i ze strzechą kasztanowych włosów o miedzianym połysku. Świat był niesprawiedliwy pod każdym względem.
– A to, o czym wspominał wczoraj Danil? Ten postrzał podczas polowania.
– To mógł być wypadek. Nie za bardzo mam ochotę rozmyślać na ten temat. Bo wtedy dochodzę do wniosku, że może Danil ma rację. Może to miała być nauczka. Albo ostrzeżenie.
– Nauczka za co? Ostrzeżenie przed czym?
Ale Arsen nie odpowiedział. Przystanął, wsłuchał się we wrzaski dochodzące z końca targowiska, gdzie na podwyższeniu stał ubrany w pstrokatą tunikę mężczyzna. Wykrzykiwał on krótkie, urywane zdania, a za jego plecami tłoczyło się kilkanaście osób, pilnowanych przez piątkę rozglądających się spode łbów drabów. Tęczowy wyciągnął właśnie ze zbitej gromadki Samarkę. Dziecięcy krzyk przebił się ponad inne dźwięki, zagłuszając zwykły harmider targowiska.
Gadar patrzył na wyrwaną ze stadka kobietę. Niespecjalnie znał się na rodzajach niewolników, zdawał sobie jednak sprawę, że za nią handlarz może otrzymać dobrą cenę. Była młoda, bardzo ładna, o długich, prostych włosach. Jasnorudych, nie białych, jak jej towarzyszy niedoli. I rzeczywiście – tłum pod podwyższeniem wyraźnie się ożywił, a sądząc po reakcji pstrokatego mężczyzny licytacja szybko się rozkręciła. Dziewczyna wyglądała na oszołomioną, cały czas próbowała odwracać się za siebie, w stronę dziecięcego płaczu. Jeden z uzbrojonych zbirów niedbale powstrzymywał może czteroletniego chłopca, wyrywającego się do licytowanej kobiety.
Arsen obserwował to widowisko jak zahipnotyzowany; postąpił kilka kroków do przodu, jakby przyciągany tajemną siłą. Ale nie patrzył już na podium, tylko na szalejący pod nim, przekrzykujący się ofertami tłum. Nie zauważył, gdy chłopiec wyrwał się zbirowi i podbiegł do kobiety, gdy wściekły mężczyzna złapał go za ramię i brutalnie cisnął na deski. Nie patrzył, jak dziewczyna z dzikim wyciem rzuciła się w stronę sponiewieranego dziecka, a pstrokaty szarpnął ją za koszulę, oddzierając rękaw. Jak – wywołując narastający ryk gapiów – targał materiał dalej, odsłaniając piersi młodej niewolnicy. Zadziwiająco pełne piersi, kolejny po ciemniejszych włosach dowód na to, że kobieta nie była Samarką czystej krwi. Raczej owocem romansu któregoś z właścicieli z pociągającą niewolnicą. Czy też, co bardziej prawdopodobne – owocem gwałtu.
Arsen obserwował plecy licytujących, wychwytywał kolejne oferty.
– Siedemdziesiąt! – Rozległ się czyjś piskliwy z podekscytowania głos, a kolorowy handlarz oblizał wargi, rozglądając się wokół. Ale nikt już nie zamierzał podbić oferty, niedoszli kupcy machali z rezygnacją rękami, kręcili głowami, zerkając tęsknie na nagi biust zalanej łzami dziewczyny. Arsen odczekał jeszcze ułamek chwili, po czym zaklął i począł przeciskać się przez tłum.
– Siedemdziesiąt pięć! – krzyknął po drodze. Gadar ruszył za bratem.
Faridon Mahin odwrócił się powoli i wbił w zbliżającego się Kohara wzrok, w którym niedowierzanie szybko ustępowało miejsca furii.
– Osiemdziesiąt – wysyczał, unosząc rękę.
– Sto. – Arsen zareagował błyskawicznie. – I miejmy to, kurwa, już z głowy – dodał tak cicho, że usłyszał go tylko Gadar, który właśnie stanął u boku brata.
Na placu zrobiło się cicho. Nikt nie patrzył na podwyższenie, nikogo nie interesowali niewolnicy. Wszyscy spoglądali w kierunku Faridona, stojącego w postawie wściekłego, żądnego krwi byka oraz pozornie zupełnie ignorującego go Arsena. Czekano na ruch Mahina, ale najwyraźniej oferta konkurenta przekroczyła jego dzisiejsze możliwości. Faridon odetchnął kilka razy głęboko, dumnie uniósł głowę, zdusił płomienie w oczach i spokojnym, powolnym krokiem opuścił plac. Targowisko ponownie ożyło.
– Teraz ten chłopiec, szybko – warknął Arsen, a pstry handlarz, zginając się w ukłonach, wyciągnął na środek podwyższenia zasmarkanego czterolatka. Tłum zupełnie stracił zainteresowanie licytacją, małe dzieci nie miały dużej wartości. Chłopiec stał się własnością młodego Kohara po cenie wywoławczej dziesięciu skadów.
Arsen krytycznie popatrzył na nowy nabytek.
– Teraz pójdziemy się napić – rzucił w przestrzeń, a Gadar zgodził się bez szemrania.
Gdy wrócili do domu, w głowach wciąż im nieco szumiało. Danil wyszedł braciom na spotkanie.
– Zakładasz przedszkole? – spytał Arsena. – To powinieneś zacząć lepiej się prowadzić.
– Może od jutra. Pomyślę o tym, kiedy zrobi się chłodniej. Teraz muszę się wykąpać, upał robi się nie do wytrzymania. Aha, a wieczorem przyślij do mnie tę nową niewolnicę.
Wszedł do domu, po drodze rozpinając guziki kamizelki, nieświadom zaskoczonego i pełnego rozczarowania wzroku, którym odprowadzał go młodszy brat.
***
Gadar nie potrafił skupić się na lekturze. Po raz trzeci zaczynał czytać ten sam akapit i po raz trzeci konstatował, że nic z niego nie rozumie. Nie zszedł na kolację, wymawiając się bólem głowy. I chyba wykrakał, bo poczuł, że głowa rzeczywiście zaczyna mu dokuczać.
Energicznym ruchem zamknął książkę. Podszedł do okna. Na zewnątrz panowała już ciemność, ale daleko, w miejscu, gdzie znajdowały się budynki dla niewolników, płonęły małe, pomarańczowe ogniska. W ich świetle migotały drobne sylwetki, pojawiając się i znikając wraz z wystrzeliwującymi w górę płomieniami. Widok był nierzeczywisty, hipnotyzujący i Gadar mógłby tak stać i patrzyć, gdyby szybko nie przywołał się do porządku. To była ułuda, pozory radości, sielanki i wieczornego wytchnienia. On, Gadar Kohar, wiedział takie rzeczy doskonale. Jeśli niewolnicy tańczyli, śmiali się, pili, to tylko z desperacji, z bolesną świadomością, że wieczór może okazać się ich ostatnim. Wczoraj, przez chwilę, gdy pękał z dumy po tym, jak brat utarł nosa Faridonowi, miał nadzieję, ba, niemal pewność, że tu być może jest inaczej. Nadzieja jednak szybko pękła i przemieniła się w nicość, niczym bańka mydlana.
Zaczął kroczyć po pokoju, od okna do drzwi, od drzwi do okna i z powrotem. Przygryzał wargi, marszczył brwi, gestykulował w niemej dyskusji z samym sobą. Wreszcie podjął decyzję, rzucił wciąż trzymaną książką na łóżko i wyszedł na korytarz. Po chwili energicznie, głośno zapukał do drzwi sypialni brata. Nie było odzewu, nacisnął więc klamkę i wszedł do środka. Blade światło, które wraz z nim wtargnęło do pokoju z korytarza, ukazało wciąż zaścielone łóżko, leżącą na nim grzbietem do góry otwartą książkę, biurko zasłane papierzyskami, niedbale rzuconą na poręcz krzesła kamizelkę. Nie ulegało wątpliwości, że gospodarza nie było w środku.
Chłopak wycofał się skonfundowany. Chwilę stał, nie wiedząc, co począć, gdy zza rogu usłyszał szmer, a potem odgłos cicho zamykanych drzwi. Oczywiście, gabinet niemal sąsiadował z sypialnią Arsena. Baraszkować z niewolnicami nie trzeba było przecież w wygodnym łóżku. Ruszył zdecydowanym krokiem, by po chwili niemal zderzyć się z rudowłosą Samarką. Dziewczyna stała pod ścianą, szeroko otwartymi ze zdumienia oczami wpatrywała się w trzymany w dłoniach dokument. Musiała usłyszeć Gadara, bo podniosła wzrok, uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, a w końcu nieco wyciągnęła rękę. Kohar wziął od niej papier, przeczytał go błyskawicznie i poczuł, jak również jego oczy robią się coraz większe. Przeczytał dokument jeszcze raz, i jeszcze raz, wreszcie oddał go kobiecie, szepcząc:
– Jesteś wolna. I twój syn też.
Dziewczyna wyglądała, jakby ktoś za mocno trzepnął ją w głowę. Z trudem oderwała plecy od ściany; gdy wymijała Gadara, na chwilę ugięły się pod nią kolana. Ale w miarę, jak jej kroki oddalały się, stawały się coraz szybsze, coraz lżejsze. Tylko Gadar pozostał w miejscu z głupią miną.
Danil wyszedł z gabinetu. Drgnął wystraszony, gdy w półmroku kątem oka wychwycił skamieniałą sylwetkę Gadara. Zbliżył się do młodzieńca i parsknął śmiechem, widząc jego zdumioną twarz.
– Wiesz, chłopcze, on po prostu nie jest zbyt wylewny. Śpij dobrze, do jutra.
Gadar powoli podszedł do drzwi gabinetu. Położył dłoń na klamce, kilka razy głęboko odetchnął. Wahał się jednak odrobinę za długo. Z drugiej strony usłyszał dźwięk przekręcanego klucza. Poczekał jeszcze chwilę, zastanawiając się, co ze sobą począć, aż wreszcie, z pewną ulgą, wrócił do własnej sypialni.
***
Stał przy oknie, obserwując gasnące już ogniska, gdy z rozmyślań wyrwało go ciche pukanie. Nie zareagował, nie odezwał się, nie odwrócił. Nie dlatego, że nie chciał – po prostu nagle poczuł się ociężały, bezwolny… Nonsensowny. Pukanie powtórzyło się, nieco głośniej. Zebrał w sobie całą siłę woli, by wychrypieć:
– Wejdź.
Arsen wsunął się do sypialni brata niemal bezszelestnie. Gadar patrzył na jego odbicie w szybie, widział, jak tamten zamyka drzwi, opiera się o nie plecami, z zakłopotaniem przeczesuje włosy. A potem kieruje się ku łóżku i siada na nim z ciężkim westchnieniem.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – rzucił Gadar w stronę okna.
– Nie pytałeś. Nie było okazji.
Z gardła młodszego brata wyrwał się jakiś dziwny, szorstki, nieprzyjemny dźwięk. Zapewne śmiech.
– Nie było okazji? Było tysiąc okazji.
– Przesadzasz. Zresztą, błądzę po omacku. Wieczory spędzam w towarzystwie dokumentów, starając się wszystko skalkulować. Nie chcę zniszczyć tego, czego dokonał ojciec. Już zrujnowałem stosunki z najbliższymi sąsiadami, nie chciałbym jeszcze obrócić w pył naszego majątku…
– Ilu? – przerwał mu Gadar.
Arsen odchylił głowę, zaczął rozmasowywać sobie kark.
– Wszystkich.
– Kiedy?
– Niecałe pół roku temu.
– Ktoś odszedł?
– Dwoje. Para. Młode małżeństwo. Ale wrócili po kilku tygodniach.
Gadar zamachał rękami.
– Oczywiście, co mieli zrobić? Napiętnowani niewolnictwem, niewyobrażalni w innej roli. To też nasza wina.
Arsen przymknął powieki, położył się na zaścielonym łóżku brata.
– Masz rację. Ale mów inaczej.
Milczeli chwilę. Arsen sprawiał wrażenie, jakby zasnął, więc gdy z łóżka dobiegł jego spokojny, monotonny głos, Gadar drgnął spłoszony.
– Nie nadaję się do tego, nie tak, jak ojciec. On potrafił lawirować, unikać i okrucieństwa, i nadmiernych emocji. A my, braciszku, uciekaliśmy od trudnych pytań. Teraz zostałem z tym wszystkim na karku i nagle się okazuje, że sobie nie radzę. Nie radzę sobie z takimi sytuacjami jak wczoraj na targu, nie radzę z tymi historiami, które słyszę lub których się domyślam. Kto by pomyślał, prawda? – Uśmiechnął się cierpko. – To jest podłe, Gadarze, to, co robili nasi rodzice, dziadkowie… To, w czym wciąż tkwię ja. Nie wybrałem sobie tej roli. To jest podłe… Ale i tak zastanawiałem się wiele miesięcy. Czytam książki, broszury, które teraz ukazują się tuzinami, też te, które ze sobą przywiozłeś. I tak, mówią prawdę. Ale ja się boję tej gwałtowności, tej szybkości w zmianach, której żądają. Czym to się może skończyć? Najpierw jedni zaczną wyrzynać drugich, a potem ci drudzy pierwszych? Tak jak to było na północy? A może jednak damy się wyrżnąć w całości i nie będzie się komu mścić? Chyba że oni sami zaczną się nawzajem masakrować. Opcji jest wiele. A potem myślę – może jednak się da, a moje obawy są objawem paranoi i tchórzostwa. I natychmiast sobie przypominam Mahinów, i od razu wiem, że nie, nie jestem paranoikiem. Tchórzem, kto to wie.
Znowu przerwał na chwilę, otworzył oczy.
– Nasi przodkowie triumfalnie wdrapali się na bombę, na której wciąż siedzimy, a lont jest coraz krótszy. Ale większość z nas tego nie zauważa lub udaje, że nie zauważa. I w końcu wszyscy wylecimy w powietrze, bo będą bronić się zębami i pazurami.
Gadar nagle dostał objawienia.
– Tak jak Mahinowie. Dlatego cię zranili? Bo przestraszyli się tego, co robisz? I postanowili dać ci nauczkę? To nie był wypadek.
– Być może. Tak. Nie wiem. Nie chcę myśleć o Mahinach.
Arsen sprawiał wrażenie rozdrażnionego. Podłożył ręce pod głowę, rozpięty mankiet odsłonił nadgarstek; srebrny medalion zamigotał w świetle gazowej lampki.
– Myślę, że po tym, co zrobiłeś, ochrona nie jest ci potrzebna.
Arsen spojrzał na brata i wykrzywił wargi.
– Obawiam się, że bardzo się mylisz. Tam, na północy, ginęli nie tylko właściciele. Rebelia nie zastanawia się, kto zasłużył, kto nie. Nie pyta, nie rozważa, nie osądza. Masakruje. Zginęli wolni służący, zginęli nawet niektórzy domowi niewolnicy. Albo ci, którzy próbowali chronić swoich panów. Myślisz, że mnie by oszczędzono? Bardzo wątpliwe. – Uniósł rękę, przyjrzał się medalionowi. – A to… To założyłem, bo Danil mi kazał. Nie wierzę, by mogło mi pomóc, gdyby stało się naprawdę niebezpiecznie.
– Ale przecież wszyscy mówią, że Samarowie użyli swoich umiejętności. Że to głównie z tego powodu powstanie okazało się tak gwałtowne, tak skuteczne. Przynajmniej na samym początku.
– Wyjrzyj za okno, Gadarze. Gdyby chcieli nas teraz zarżnąć, zrobiliby to bez żadnych czarów-marów. Jasne, następnego dnia byłoby tu wojsko, jednak to marne pocieszenie, prawda? Ale dobrze, niech ci będzie. Noszę amulet matki nie tylko dlatego, że Danil się upierał. Przecież każę również malować znaki na murach. Bo siedzi mi z tyłu głowy – a co, jeśli? Chociaż, coraz mniej wierzę… Czytałem niedawno… Pożyczę ci tę broszurkę, bo jestem ciekaw, co o niej myślisz. Trudno tak nagle zupełnie zmienić punkt widzenia, jeśli od dzieciństwa wbijają ci do głowy odmienną wizję… Czytałem więc, że te dziwne moce Samarów nigdy nie były tak potężne, jak nam wmawiają. Nie wszyscy z nich też potrafią nimi władać, tylko wybrani. A teraz, po tylu pokoleniach, ta zawsze ułomna magia zdegenerowała się jeszcze bardziej. Wojsko musiało jakoś usprawiedliwić początkowe porażki na północy, wyprodukowało więc historyjki o walących się bez przyczyny murach, zawracających kulach, rozrywających się pozornie bez przyczyny ciałach. Tutaj, jak myślę, te opowieści dotarły jeszcze bardziej wyolbrzymione.
Gadar, ku własnemu zaskoczeniu, poczuł ukłucie rozczarowania.
– Przecież z jakiegoś powodu nasi przodkowie się ich obawiali. Ze strachu można zrobić różne straszne rzeczy.
Arsen uśmiechnął się kpiąco.
– Staram się rozważać wszystkie argumenty – dodał Gadar zakłopotanym tonem.
– Dobrze. Więc uważasz, że główną przyczyną nierównej wojny, która miała miejsce dwieście lat temu, był strach przed obdarzonymi niezwykłymi mocami krwiożerczymi Samarami?
– Nie twierdzę, że byli krwiożerczy…
– A małą Samarię przyłączono do naszego kraju tak sobie, o, przy okazji? No bo w końcu szkoda, by się marnowała bez mieszkańców. To teraz zmień proporcje. Moce są marne i ułomne, raczej mało niebezpieczne. Natomiast Samaria… Żyzna, prawda? Niewielka, fakt, ale ze swoimi bogactwami szybko okazała się najzamożniejszą prowincją. To też ma sens, prawda? Wcale nie mniejszy niż wersja oficjalnie obowiązująca. Myślę sobie – kontynuował – że gdyby mieli takie siły, to te nasze świecidełka na wiele by się nie zdały. Ale może się mylę? Co, jeśli czekają na naszą słabość, na poluzowanie więzów? Może rzeczywiście marzą tylko o tym, by rzucić się nam do gardeł?
Gadar prychnął.
– Traktujemy gorzej niż zwierzęta ludzi, którzy od co najmniej dwustu lat nie wyrządzili nam żadnej krzywdy. Nawet, jeśli kiedyś były jakieś powody, to za niepewne grzechy przodków cierpi już kolejne pokolenie. Takie historie jak ta wczorajsza, z targu, zdarzają się codziennie, wszędzie. Czym staliśmy się, Arsenie?
Starszy brat pokiwał głową.
– Tak. Czasem potrzebuję przypomnienia, że najprostsze odpowiedzi bywają najlepsze. Zmieniłeś się przez ostatni rok, ale ja również. Nie jestem jednak pewien, czy się z tego powodu cieszę… Wiesz, bo… – Arsen mówił coraz ciszej, słowa rwały się, z wyraźnym trudem wydostając się z gardła. W końcu mężczyzna zamilkł zupełnie. Gadar jeszcze chwilę czekał, przekonany, że brat zastanawia się, co powiedzieć. Ale gdy ujrzał, że pierś leżącego unosi się i opada rytmicznie, a rysy twarzy nagle złagodniały – jęknął i przewrócił oczami.
Świetnie. A gdzie on ma dzisiaj spać?
***
Kolejne dwa tygodnie minęły tak, jak wakacje na sielskiej wsi mijać powinny. Gadar dużo spał, dużo czytał, jadł również dużo i dobrze. Przypomniał sobie, jaką przyjemność sprawiały mu konne przejażdżki, wyruszał więc na nie codziennie. Czasem sam, czasem z bratem lub Danilem. Arsen sporo pracował, ślęcząc nad papierami w gabinecie. Ale majątek Koharów był – podobnie jak większość w okolicy – typowo rolniczy, więc Arsen spędzał równie wiele czasu poza murami dworu. Gadar starał się mu wówczas towarzyszyć, bo ponownie polubił przebywać w obecności brata.
A teraz jechali znad jeziora, z wciąż mokrymi włosami, w wilgotnych ubraniach lepiących się do ciał. Słońce chowało się już za niedalekim lasem, ale Arsen nie chciał jeszcze wracać. Puścili się galopem, Gadar poczuł, jak wiatr wyciska mu łzy z oczu. Popędził konia jeszcze bardziej, wyminął brata, zastanawiając się przelotnie, dlaczego tamten nagle zwolnił. Chyba usłyszał jego wołanie, jednak nie miał zamiaru się zatrzymywać. Dzisiaj on będzie szybszy. Gnał dalej, nie zważając na to, że przez łzy niewiele widzi, podekscytowany tym, że za plecami słyszał coraz głośniejszy tętent. Arsen najwyraźniej starał się go dogonić.
Drzewa, które cały czas miał po lewej stronie, nagle się skończyły. Gadar zdał sobie sprawę z tego, że musiał znaleźć się na ziemi Mahinów. Skraj lasu stanowił granicę. Szarpnął wodze, gwałtownie hamując, koń parsknął z irytacją. Chłopakowi zrobiło się głupio. Arsen dopadł do niego, zły i naburmuszony. Gadar uśmiechnął się niepewnie.
– No co? Nic się nie stało.
– Jedziemy stąd. Ostatnie, czego mi trzeba, to kolejna pyskówka z Mahinami.
Gadar posłusznie zawrócił konia, ale nagle to Arsen jakby skamieniał. Odwrócił głowę w stronę lasu, nasłuchiwał. Młodszy brat poszedł w jego ślady. Świst powietrza, trzask, krzyk, płacz. Sekwencja powtórzyła się drugi, trzeci raz. Gadar skierował konia w stronę drzew, ignorując ciche przekleństwo brata. Wystarczyło, że przejechał kilkanaście kroków, by odkryć źródło dźwięków.
Tamas Mahin, zlany potem, chwiejąc się na nogach, właśnie unosił rękę, z trudem, wyraźnie zmęczony. Widać było, że włożył w ten ruch resztki sił, upór i zawziętość. A potem energicznie opuścił ramię, nie zważając ani na krzyk, ani na kolejne krople krwi, które poszybowały w stronę jego twarzy. Uderzeń musiało być już dużo, bo oblicze Tamasa przypominało czerwoną maskę, a plecy klęczącego przed nim mężczyzny – posiekane mięso. Niewolnik był dość mocno zbudowany, na pewno silny, ale na ostatni cios zareagował już słabo – krótkim dreszczem, który przemknął przez jego ciało, być może cichym jękiem. Krzyczała za to kobieta, powstrzymywana przez inne niewolnice, odgrodzona od bitego mężczyzny i Mahina nieszczelnym kordonem kilku przybyłych wraz z Tamasem jeźdźców.
– Nie. – Arsen położył bratu rękę na ramieniu i Gadar dopiero wówczas poczuł smak krwi z przegryzionej wargi. – Jedźmy stąd.
Kobieta wyrwała się trzymającym ją niewolnicom i runęła w stronę Tamasa. Bez trudu przebiła się przez zaskoczonych mężczyzn, wyciągnęła ręce, zakrzywione palce kierując prosto w twarz młodego Mahina. Ale któryś ze strażników szybko odzyskał przytomność umysłu, chwycił ją za włosy, szarpnął. Wylądowała na ziemi, kopniak w brzuch uczynił ją zupełnie bezbronną.
Gadar wyrwał Tamasowi bicz z dłoni, począł go okładać, raz za razem, niezbyt celnie, chaotycznie, ale mocno. Obecni zamarli, nie mając pojęcia, co uczynić. Arsen skoczył na brata, przewrócił go, rozbroił. Chwycił za kołnierz, uniósł z ziemi i wyciągnął z kręgu zdumionych ludzi.
– Oszalałeś – syknął i pchnął chłopaka w stronę koni. – Zostań tam. – Przejechał dłonią po twarzy i Gadar zauważył, że palce brata drżą. A jego oczy… Nie, nie były wściekłe. Były przerażone.
Tamas popatrzył na nich i nagle się uśmiechnął. Wyjął zza pasa pistolet, spokojnie go załadował, podszedł do wychłostanego, ciężko oddychającego mężczyzny. Wyciągnął rękę i nacisnął spust. Białe włosy poczerwieniały, trup runął twarzą na ziemię. Powalona kobieta zaczęła wić się po trawie, wyjąc niemal bezgłośnie. Arsen zatoczył się w stronę brata, zwinął dłoń w pięść. Opamiętał się w ostatniej chwili, ręka nie dosięgła celu. Ty idioto! – Te słowa, wyrzucone spomiędzy pobladłych warg zabolały Gadara bardziej niż cios. Tamas wyciągnął z gromadki niewolników jakiegoś chłopaka, może piętnastoletniego. Podniósł leżący na ziemi bicz i znów zaczął uderzać, patrząc jednak bardziej na Koharów niż na czerwieniejącą koszulę dzieciaka.
– Przestań, Mahin. Pokazałeś już, co potrafisz. – Arsen postąpił krok do przodu.
Tamas odrzucił bicz.
– Nie, jeszcze nie. Twój brat, Kohar, obraził mnie. Żądam satysfakcji, paniczyku ze stolicy.
***
Tamas podał Arsenowi wypełniony winem kieliszek. Gość zawahał się, ale wziął naczynie. Próbował ignorować siedzącego pod oknem, obserwującego go z zaciekawieniem Faridona.
– Też bym wolał, żebyś to był ty. Wybacz, nie przyjmę jednak oferty. Problem z nią jest taki, że ty mógłbyś dać mi radę. Gadar, hm… Sam wiesz.
– On nie potrafi walczyć, nigdy nie potrafił. Będziesz się pojedynkował z chłopcem, który ledwie utrzyma szablę. Jaką z tego możesz mieć satysfakcję?
Tamas uśmiechnął się i przekrzywił głowę.
– Poważnie pytasz? Zabiję go, o, taką. Ciebie nie udało mi się zastrzelić, zadowolę się twoim bratem.
Arsen poczuł w żołądku bryłę lodu. Tamas odstawił wino na stół, zbliżył się do Kohara jeszcze bardziej.
– Ale i na ciebie przyjdzie pora.
Mocne szarpnięcie za włosy było tak niespodziewane, że Arsen krzyknął. Upuszczony kieliszek z głośnym brzękiem rozbił się na podłodze.
– Na razie jednak popatrzę, jak składasz brata do grobu. A teraz się wynoś.
***
Danil oparł dłonie o futrynę okna i spoglądał w dół, na dziedziniec. Arsen zeskoczył ze spienionego konia, podbiegł do Gadara, który miał pecha wyjść mu na spotkanie. Starszy Kohar krzyknął coś w stronę stajennego, który skinął głową i pośpieszył do dworu, by zaraz wrócić, trzymając w ręce dwie szable. Podał je Arsenowi, ten jedną z nich rzucił bratu. Chłopak próbował złapać broń, upadła jednak na ziemię. Danil bardziej domyślił się niż zauważył, że przez twarz Arsena przebiegł pełen zdegustowania skurcz.
Stanęli naprzeciw siebie. Młodszy z braci w wyuczonej pozycji, mimo to niezgrabny; starszy niedbale, z szablą opuszczoną wzdłuż nogi. Atak Gadara był pełen zaangażowania, ale wystarczyły dwa ledwo zauważalne gesty rywala, by jego broń ponownie znalazła się na ziemi. Arsen odstąpił, czekając na kolejną rundę. Tym razem natarcie było nawet gwałtowniejsze, jednak jeszcze mniej skuteczne. Atakowany cofnął się o krok, Gadar przebiegł obok i wyprężył się, gdy poczuł na plecach uderzenie płazem szabli. Odwrócił czerwoną z wściekłości i upokorzenia twarz, po raz kolejny rzucając się na brata. Stanął raptownie, omal nie nadziewając się szyją na wyciągnięte ostrze. Arsen trwał chwilę bez ruchu, wreszcie uczynił krótki, szybki gest. Z podbródka przeciwnika zaczęła skapywać krew.
***
Arsen opadł na fotel. Kryształowy kieliszek zabrzęczał, gdy niebezpiecznie mocno uderzył o trzymaną w tej samej dłoni butelkę. Drzwi do salonu uchyliły się, ktoś cicho szedł po miękkim dywanie. Kohar westchnął z rezygnacją.
Danil usiadł naprzeciw.
– Nie jęcz. Wydawałoby się, że powinieneś wspierać brata, a nie odbierać mu resztę pewności siebie.
– Jest beznadziejny. Nie ma szans. Co za głupie prawo.
– Rozumiem, że spotkanie z Tamasem nie przyniosło rezultatów.
Arsen pokręcił głową. Chwycił butelkę, przechylił ją. Szyjka zaczęła uderzać o brzeg kieliszka, mężczyzna zaklął, gdy wino wylało mu się na koszulę i spodnie. Danil zerwał się z fotela, odebrał Koharowi szkło, nalał alkohol. Gdy oddawał kielich, wraz z nim objął dłonie przyjaciela.
– Spokój, chłopcze. Spokój. Mamy jeszcze kilka dni, wiele może się wydarzyć.
Arsen prychnął.
– Oczywiście, może świat się skończy. A wiesz, co jest najgorsze? Że on miał rację. Postąpił jak dureń, jestem na niego wściekły, ale miał rację. Mamy cały czas nic nie robić? Stać, milczeć i patrzyć?
Danil wyprostował się i podszedł do konsolki, by wziąć kieliszek dla siebie.
– Jest jeden sposób – powiedział przez ramię. – Nie wiem czy skuteczny, ale może warty spróbowania. Na pewno ryzykowny.
– Mów. Nie potrafię wyobrazić sobie niczego bardziej ryzykownego od walki mojego brata z Tamasem.
Danil skinął głową, podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Po chwili wprowadził do środka szczupłą, przygarbioną kobietę, Samarkę. Arsen zmarszczył brwi – znał ją, jedną z najstarszych byłych niewolnic. Ostatnio pomagała przy drobnych pracach w domu, najczęściej w kuchni.
Kobieta ukłoniła się z cichym sapnięciem.
– Tak? – zagaił Kohar, gdy milczenie stało się już ciężkie, a ani staruszka, ani Danil nie sprawiali wrażenia, że mają zamiar zacząć mówić.
– Podobno, panie, masz kłopoty.
Cisza.
– Mam.
Danil postanowił przejąć inicjatywę.
– Słyszałeś plotki, z północy. Wiem, co o tym myślisz, ale to przecież nie pierwsze wzmianki… O magicznych umiejętnościach Samarów. Wiadomo o nich od stuleci.
Arsen wzruszył ramionami.
– Nawet jeśli, to co z tego? Podejrzewam, że Mahinowie obwieszeni są talizmanami. Nie ma do nich dostępu.
Kobieta drgnęła niespokojnie, jakby nagle się zawahała. A potem podjęła ostateczną decyzję i zaczęła mówić, szybko, zadziwiająco mocnym głosem:
– My nie mamy dostępu. Wasze amulety niestety okazały się skuteczne. Ale tylko wtedy, kiedy magia połączona jest z osobą. Z Samarami. Jeśli naczynie będzie inne, ofiara stanie się niemal bezbronna.
Arsen rozważał usłyszane słowa.
– Czyli… – zaczął niepewnie.
– Czyli jeśli Gadar pozwoli napełnić się mocą, będzie w stanie pokonać Tamasa. To oczywiście nieuczciwe – zakończył Danil, a Arsen przewrócił oczami.
– Kto potrafi to zrobić?
– Niewielu. Ja. – Satysfakcja w głosie kobiety była wyraźnie słyszalna. – Jednak panicz Gadar musi na jakiś czas pozbyć się chroniących go amuletów. Jeśli tego nie zrobi, nie będę mogła pomóc. I będzie musiał uważać. Nierozważnie wykorzystywane siły mogą zabić także naczynie. Zwłaszcza tak niedoświadczone.
Kohar podejrzliwie zmrużył powieki. Rozważał to, co usłyszał.
– Panie – kobieta ponownie skłoniła głowę – plotki się rozchodzą. Chcemy pomóc, też dla własnego dobra. Sprawiłeś, że poczuliśmy się jak ludzie, wbrew temu, czego oczekiwaliśmy od życia. Ale potrzebuję zaufania.
Arsen oparł czoło na dłoni, zasłonił oczy. Wyraźnie nie potrafił podjąć decyzji. Nauczyciel i Samarka patrzyli na niego wyczekująco.
– Arsen?
– Nie.
Danil nie zdołał ukryć zdziwienia.
– Nie? A jaki masz wybór?
Młody mężczyzna jednym łykiem dopił wino.
– Mam inny pomysł.
***
Dzień pojedynku okazał się ciemny i ponury. Koharowie i Danil jechali krytym powozem, nie odzywając się do siebie. Na miejscu, czyli niemal dokładnie tam, gdzie Tamas zastrzelił niewolnika i zażądał od Gadara satysfakcji, czekała już trójka Mahinów oraz bracia Degrasowie – kolejni, jeśli chodzi o odległość, sąsiedzi. Ci ostatni patrzyli na zatrzymujący się powóz ze zniecierpliwionymi minami, niezadowoleni ze straty czasu, jakim był udział w tym cyrku.
Ale prawo stanowiło jasno. Każdy szlachcic, który poczuł się obrażony, mógł zażądać pojedynku. Pięcioosobowa ława przysięgłych, złożona z przedstawicieli lokalnych władz oraz szlachty decydowała, czy jest on zasadny. Tutaj nie miano wątpliwości – Tamas został wychłostany na oczach swoich niewolników. Taką hańbę zmyć mogła tylko krew. O uczciwości pojedynków decydowali niezależni arbitrzy, niepowiązani z żadną ze stron. Dzisiaj ta rola przypadła Degrasom.
Tamas rozgrzewał się już, choć widać było, że nie przejmuje się zanadto nadchodzącą walką. Wymachiwał szablą leniwie, rozmawiając przy okazji z ojcem i bratem. Gadar zdjął kamizelkę, podał ją Danilowi. Wziął szablę od Arsena i sztywno odszedł na udeptany kawałek pola.
– Możemy zaczynać? – zapytał jeden z Degrasów. – Mamy kawał drogi z powrotem, a chcielibyśmy zdążyć przed nocą.
– Tak, zaczynajmy. – Tamas uśmiechnął się, a Gadar sztywno skinął głową.
Przyjęli pozycje. Szabla Gadara wyraźnie zadrżała, gdy chłopak zgiął łokieć i w geście powitania uniósł broń do twarzy. Hagan Mahin donośnie zarechotał.
Tamas zaatakował pierwszy. Uderzył od góry, celując w lewe ramię rywala. Natarcie było szybkie i silne, ale Kohar zdołał je zablokować, w ostatniej chwili zasłaniając się szablą. Siła ciosu ugięła pod nim kolana, jednak wytrzymał, a potem odskoczył do tyłu. Tamas nie tracił czasu – tym razem skierował ostrze w pierś Gadara, a gdy tamten zaczynał składać się do obrony – zmienił obrany kierunek, próbując uderzyć w biodro. Kohar błyskawicznie obniżył szablę, wykrzywiając nadgarstek pod niewygodnym kątem. I nie tylko osłonił biodro – zdołał jeszcze odepchnąć broń Mahina. Tamas przestał się uśmiechać, spojrzał na Gadara zaskoczony. Faridon ze zdumienia otworzył usta, nawet Degrasowie wyglądali na nieco mniej znudzonych.
– Brat udzielił ci kilku lekcji, co? Ale to nie wystar… – Tamas nie skończył zdania, bo Gadar ciął, prosto w policzek przeciwnika. Mahin nie zdążył ustawić zasłony, desperacko odchylił się do tyłu. Zimny metal dosięgnął jego twarzy, rozorana skóra wypluła z siebie lepką, gęstą czerwień.
– Ty gówniarzu! – wrzasnął Tamas, rzucając się na rywala w napadzie furii. Gadar stał, spokojnie czekając. Sparował cios, drugi, trzeci. A potem, jakby od niechcenia, wyprowadził ripostę. Krótką, oszczędną, ledwo zauważalną. Delikatny atak od góry. Gadar cofnął się dwa kroki, z zainteresowaniem patrząc na wciąż stojącego przeciwnika. Ale zaraz na czole tamtego pojawił się strumyczek krwi, który spływał powoli, prosto, na nos. Tamas zezował, z niedowierzaniem zerkając na czerwoną strużkę, a potem bez życia runął w pył.
– Chodź, Gadar, wygrałeś. Wracamy. – Arsen nie pozwolił wybrzmieć ciszy. – Panowie Degrasowie też się śpieszą.
Ale Degrasowie akurat teraz nie wyglądali na specjalnie zniecierpliwionych. Rezultat pojedynku także dla nich okazał się niespodzianką, gapili się więc na martwe ciało z niemądrymi minami.
Hagan ryknął. Arsen popatrzył na niego przelotnie, bez współczucia. Zmarszczył brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym wykrzywił usta w złośliwym grymasie. Trwał tak chwilę, obserwując zrozpaczonego ojca, a w końcu lekko szarpnął głową, uczynił krótki gest dłonią. Stary Mahin ruszył biegiem, z obłędem w oczach. Uniósł ostrze i wbił w nie wzrok, w którym strach mieszał się ze zdumieniem. Arsen krzyknął ostrzegawczo, ale jego brat jakby przewidział atak: odwrócił się leniwie, niedbałym gestem wyciągnął przed siebie rękę z szablą. Oczy Hagana zaszły mgłą, a gdy opadał na kolana, na ustach pojawiła mu się krwawa piana. Gadar wyciągnął szablę z trupa, ten opadł obok syna.
Tymczasem starszy Kohar przeniósł spojrzenie na Faridona. Ostatni z rodziny nerwowo przestępował z nogi na nogę, zaszokowany i przerażony. Wyglądał tak, jakby marzył tylko o ucieczce. Arsen przekrzywił głowę, obserwując go z zainteresowaniem. I znowu – lekki, niemal niezauważalny ruch głową – i nagle również Faridon wyciągnął szablę, z desperackim wrzaskiem ruszając na Gadara. Tym razem chłopak miał czas, by przyjąć pozycję. Gdy Mahin do niego dobiegł, zrobił unik w bok, a potem uderzył od góry, pod skosem, precyzyjnie w bark. Cięcie było tak głębokie, że osuwające się ciało Faridona wyrwało mu z dłoni szablę.
Degrasowie z otwartymi ustami patrzyli, jak Arsen potykając się podbiega do brata, chwyta go jedną ręką za łokieć, a drugą mocuje się z wciąż tkwiącą w ciele Mahina szablą.
– Chodź.
Gadar pozwolił poprowadzić się starszemu bratu. Na jego twarz wypływać zaczęło niedowierzanie. Posłusznie wszedł do powozu. Arsen usiadł obok niego, Danil naprzeciw.
– Widzieliście? – Niepewnie zapytał zwycięzca. – Widzieliście? – dodał już głośniej, podekscytowany.
– Tak. Świetnie się spisałeś.
Danil milczał, patrząc na starszego z braci. Pobudzony Gadar nie zauważył, że tamten zbladł, na twarz wystąpiły mu krople potu. Arsen zamknął oczy, odchylił głowę; przy każdym gwałtowniejszym szarpnięciu powozu przez twarz przebiegał mu bolesny skurcz. W końcu uspokoił się i łagodnie osunął na podłogę.
Danil wyjrzał przez okienko i wrzasnął do woźnicy:
– Szybko! Popędzaj konie!
Klęknął obok Arsena i ułożył jego głowę na kolanach. Szeptał uspokajająco do nieprzytomnego mężczyzny, nie zważając na to, że tamten go nie słyszy i zupełnie ignorował nerwowe, pełne niepokoju pytania Gadara. Zanim wpadli na dziedziniec, Kohar zaczął gorączkować i dostał drgawek. Danil otworzył drzwi powozu jeszcze podczas jazdy, wyskoczył na plac, zadziwiająco zgrabnie jak na swój wiek. Stara Samarka już biegła w ich stronę, u jej boku ciężkie, długie kroki stawiał mocno zbudowany były niewolnik. Mężczyzna szeroko otworzył drzwi pojazdu, zajrzał w głąb, uniósł bezwładne ciało Kohara. Samarka z niepokojem przyjrzała się bladej twarzy młodego człowieka, potem przeniosła pytający wzrok na Danila.
– Zabił wszystkich. Całą trójkę. Zmusił ich…
Oczy kobiety zrobiły się wielkie.
– Oszalał.
Gadar, który właśnie wychodził z powozu, na chwilę zapomniał oddychać. Tak, zabił wszystkich, całą trójkę. On, Gadar. Dlaczego więc wszyscy patrzyli na Arsena?!
Chwilę stał na dziedzińcu osamotniony, bo pozostali zniknęli już za drzwiami dworu. Otrząsnął się wreszcie i popędził za nimi. Wpadł do sypialni brata, gdy Danil z pomocą Samara zdejmował z nieprzytomnego koszulę, a kobieta układała na stoliku przy łóżku jakieś liście, małe fiolki, wysuszone owoce. Gadar czuł się zagubiony. Skupił wzrok na gorączkującym i zdał sobie sprawę, że coś mu nie pasuje. Postąpił krok do przodu, złapał nadgarstek Arsena.
– Gdzie medalion? – krzyknął histerycznie. – Co robicie?! Zostawcie…
Danil chwycił go za ramiona, odepchnął delikatnie. Samarka patrzyła przekrzywiając głowę.
– Zrobił to, by cię ocalić, paniczu. Przesadził, nawet kogoś doświadczonego taki wysiłek mógłby powalić. A on nie miał pojęcia, czym się posługiwał. Spróbuję go uratować, ale potrzebuję dostępu. Amulet przez kilka dni nie wróci, inaczej twój brat umrze na pewno.
– Wyjdź. Zaufaj mi – szepnął Danil i wypchnął chłopaka na korytarz.
Gadar stał przed drzwiami, które zamknięto mu przed nosem. Poczuł w oczach łzy. Nie miał pojęcia, które z szalejących w nim teraz uczuć dominowało. Strach o brata, zazdrość czy rozczarowanie? Tuż po pojedynku czuł się triumfatorem, był z siebie tak dumny, a wszystko okazało się mistyfikacją.
Zdusił wyrywający się z piersi krzyk i rąbnął pięścią o ścianę.
***
W pokoju panował mrok. Arsen otworzył oczy i wsłuchał się w dobiegające zza okna, ledwo słyszalne śpiewy. Ostrożnie odwrócił głowę i uśmiechnął się. W fotelu obok półleżał Danil, z głową odchyloną na oparcie, gazetą na kolanach. Spał, a sen miał twardy, nie będzie więc marudził.
Kohar uniósł się nieco i zagryzł wargę, dusząc jęk bólu. Powoli przesunął się na skraj łóżka, opuścił nogi na podłogę. Chwilę zbierał się w sobie, by wstać; chwycił nocny stolik, podciągnął ciało do góry. Zakręciło mu się w głowie. Znowu. Podszedł do okna, łapiąc za stojące po drodze meble; wreszcie dotarł do celu, wychylił się, opierając o parapet.
Na zewnątrz palono ogniska, ludzie śpiewali. Daleko – dźwięki ledwie dochodziły do sypialni, a jasne punkty rozświetlające ciemność przypominały rozdygotane kropki. Pod Arsenem ugięły się kolana; z irytacją stwierdził, że spacer przez pół pokoju wciąż jest ponad jego siły. Chciał się odwrócić, ale nagły zawrót głowy omal nie wywołał torsji. Mocniej chwycił parapet. Odległe ogniska zaczęły tańczyć i wirować mu przed oczami, razem z mikroskopijnymi ludzkimi sylwetkami, które splotły się w jakimś dzikim, pierwotnym pląsie. Muzyka narastała, aż stała się nieznośnym, rytmicznym, pulsującym w uszach łomotem.
Arsen krzyknął i opadł na podłogę.
– Wiesz, że jesteś idiotą? – Usłyszał, gdy Danil ułożył go z powrotem w łóżku i doprowadził do przytomności.
– To rodzinne. – Młody mężczyzna z wysiłkiem wzruszył ramionami i wskazał na leżącą na stoliku gazetę. – Co nowego?
– Nic ciekawego.
Arsen zerknął na nagłówki, widoczne w wątłym świetle gazowej lampki, i wyciągnął rękę.
– Poczytałbym sobie to nic.
Danil westchnął, chwycił gazetę.
– Znów zamieszki. Wojsko poradziło sobie tym razem sprawniej, ale małe bunty wybuchły w kilku miejscach.
Arsen pokiwał głową.
– To rzeczywiście nic ciekawego – stwierdził z przekąsem. – Jak Gadar?
– Już za nim tęsknisz? Wyrzuciłem go stąd przed godziną, jemu też należy się sen. Sana Mahin pytała o was.
Arsen poruszył się niespokojnie.
– Co u niej?
– Och, jest oczywiście załamana. – Danil parsknął nerwowym śmiechem, ale spojrzeniem umknął w bok. – Pochowała przecież męża, szwagra i teścia. Jednego dnia. A właściwie w godzinę. Niecałą. Szybko poszło. Potem wezwała budowniczych i zarządziła remont zamczyska Mahinów. Chociaż teraz pani Sany Mahin.
– To chyba dobrze – stwierdził Arsen, ale starszy mężczyzna nie odpowiedział, pokiwał tylko głową i zacisnął usta. – Czegoś mi nie mówisz?
Danil wstał, począł przechadzać się po pokoju.
– Wiele przeszła. Wiele można zrozumieć. Te miesiące upokorzenia, ból – mogły ją zmienić.
– Mów.
Danil zatrzymał się, wbił w przyjaciela niepewne spojrzenie.
– Sana jest już inna. Zgorzkniała, pełna żalu. I złości. Słyszałem tylko plotki. Jedna z niewolnic nie żyje. Jeszcze dwie przetrwały cudem. Na razie. A przecież też były tylko ofiarami Faridona, nie wybrały sobie losu. Ale Sana potrzebowała zemsty. Poszukała więc ujścia dla swej goryczy.
Arsen poczuł się nagle jeszcze bardziej zmęczony. Przymknął powieki, zacisnął palce na pościeli.
– Ocaliłeś brata. Zresztą, może jeszcze wszystko wróci do normalności. – Głos Danila brzmiał, jakby dobiegał z daleka.
Arsen z trudem pokiwał głową.
Tak. Na pewno.