”Nigdy w dziejach wojen tak liczni nie zawdzięczali tak wiele tak nielicznym.”
– Winston Churchill.
1. Czas Apokalipsy
Wstało słońce. Po niebie latały chmury tak białe i jasne, jak puch uciekający z pierzyny. Włożyłem mundur typu moro, wziąłem karabin i wyszedłem na zewnątrz. Mój dziadek, Nihishiro Kuzuhaki, mieszkał kiedyś w Hiroszimie. Walczył po stronie Wielkiego Imperatora. Gdy w czasie ostatnich dni wojny Amerykanie zbombardowali miasto, dziadek powiedział zdanie: “Umierałem w słońcu”.
Moja babcia opowiedziała mi tę historię. Zastanawiałem się często nad znaczeniem słów dziadka. A teraz, gdy zacząłem walczyć dla Amerykanów, czuję do nich niechęć. Za to, co zrobili człowiekowi, który umierał w słońcu.
Dziadek może bohaterem nie był, ale zasłużył na taki koniec. Gdy nieraz oglądałem stare, kolorowe fotografie, trapiło mnie pytanie, czy można było odmienić los miasta.
– Hej! Ju-Ti! – krzyknął czarnoskóry żołnierz, z ogoloną głową i w okularach, za którymi skrywał brązowe oczy. – Idziemy się napić, może pójdziesz z nami?
– Nie, dzięki.
Starszy szeregowy Marcus „The Saint” Burner miał jakieś dwa metry wzrostu i atletyczną sylwetkę. W przeciwieństwie do mnie…
Nigdy nie pałałem jakąś sympatią do wojska. Zawsze lubiłem tworzyć wynalazki. Zamiast tego trafiłem do Wietnamu…
***
Północny Wietnam, Hanoi I 21 Czerwca 1979, godzina 16:27
_Tymczasowa baza armii amerykańskiej.
Zatłoczone ulice Hanoi, przypominały mi ulice Nowego Jorku, gdzie ledwo dało się zmieścić w godzinach szczytu. Hanoi wypełniały nadgryzione zębem czasu budynki, a część z nich należała do ubogiej dzielnicy, w której ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Tam też rodziła się przestępczość – bimbrownictwo, prostytucja i handel narkotykami.
Późnym wieczorem, udałem się na spacer po mieście. Wojna przedłużała się, a ja nie miałem już sił i nerwów, aby to wszystko znosić. Nagle zobaczyłem, jak grupka moich kolegów próbuje się dobierać do jakiejś dziewczyny.
Czarnowłosa piękność z błękitnymi oczami popatrzyła na mnie. Dobyłem mojego colta, rocznik dziewięćdziesiąt sześć, i strzeliłem w powietrze, zwracając ich uwagę.
– Ju–Ti! – zawołał jeden z żołnierzy. – Chodź się zabawić.
– Spadajcie stąd albo powiadomię dowództwo! – zagroziłem, cedząc słowa przez zęby.
– I chuj nam może zrobić, my się tu spokojnie zabawimy, a ty słówka nie piśniesz, jasne? – próbował mnie przestraszyć jeden z nich.
– Mogę was zastrzelić w oka mgnieniu.
Nagle z ciemności wyłonił się pijany “The Saint”. Chwiał się na boki i próbował wyciągnąć broń. Trzeźwość mojego umysłu zatriumfowała, raniłem go w rękę.
Uciekli, zostawiając w spokoju dziewczynę. Podszedłem do niej, chcąc pomóc wstać.
Warknęła.
***
– Ni-Li-Ain – mówił dziewczęcy głos. – Chodź do mnie, Ju–Ti…
– K-kim jesteś?
– Chodź, a pokażę ci drogę.
Ciemność rozstąpiła się, a ja zobaczyłem dziadka. Stał przede mną i coś mówił:
– Umierałem w słońcu. Ty też umrzesz, Ju – powiedział ponurym głosem, po czym obraz się rozmazał.
Zobaczyłem Hiroszimę, w której toczyło się zwyczajne życie, aż nagle ogromny grzyb zawisł nad nią, niszcząc i zamieniając żyjących w kości. Stertę zwykłych kości.
– Ju, chodź do mnie… – ponawiał prośbę damski głos.
– Kim jesteś?
– Ni-Li-Ain, tą którą ocaliłeś. Chcę się odwdzięczyć.
– Jak?
Głos należący do Ni-Li-Ain wybuchnął śmiechem. Światło błysnęło, a przed Ju ukazał się wąż, który błyszczał; jego łuski były niezwykle rozświetlone, jakby zbudowane z części słońca. Wąż zasyczał i ugryzł Ju, po czym rozprysł się na tysiąc drobnych części. Ju czuł oddechy, należące do osób zmarłych w Hiroszimie. Czuł w sobie ból, agonię umierania od nuklearnego ognia.
– Ni-Li-Ain, co ty mi zrobiłaś? – zapytał Ju, oddychając z coraz większym trudem i rzygając krwią.
– Odwdzięczyłam się. To mój dar dla ciebie, Ju.
– Jesteś czarownicą?
Cisza. Ciemność ponownie wypełniła przestrzeń, a głos ucichł. Ju umierał w słońcu.
Kilka lat później
Nowy Jork, USA I 19 Listopada 1989, godzina 18:14
_Bar “Lincoln House”.
Bar “Lincoln House” był knajpą, gdzie serwowano najlepsze steki i burgery na świecie. Po długiej wojnie, trwającej do roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego, Ju-Ti wrócił do swojej ojczyzny. Nadal miał jednak w głowie ten dziwny sen i palące uczucie, nawiedzające go podczas każdej rocznicy zbombardowania Hiroszimy. Noce upływały na koszmarach, w których mężczyzna widział świetlistego węża, dar od czarownicy z Hanoi.
Ju zauważył, że nie starzeje się od pewnego czasu. W nocy czuł się dziwnie, był wiecznie głodny, niczym nienajedzony wilk. Pewnego razu spostrzegł czerwoną strużkę lecącą mu z ust. Słony, metaliczny posmak nie przypominał jednak smaku jego krwi. Zupełnie jakby posoka należała do kogoś innego.
“The Saint” pomimo incydentu w Hanoi, pozostał wiernym przyjacielem Ju i przeprosił za swoje zachowanie. Po powrocie z wojny przestał pić.
– Więc byłem u niej w domu – kontynuował “The Saint”.
– Przepraszam, Marcus. Nie mogę.
– Znowu?
– Tak, to już trzeci raz w tym miesiącu.
– Byłeś u lekarza?
– Nie – odparł Ju.
Ból serca nasilał się. Ju upadł na ziemię, wymiotując krwią. Marcus wezwał karetkę, która zawiozła mężczyznę na pogotowie.
***
Doktor uważnie oglądał wyniki badań Ju. Nic nie wskazywało na konkretną przyczynę krwistych wymiotów i bólów serca. Mężczyzna zachowywał się nad wyraz dziwnie. Obracał głową gwałtownie na boki, a skórę porastało coś w rodzaju łusek. Doktor zauważył to i kazał przypiąć pacjenta do łóżka.
Oczy Ju przybrały gadzią formę, zęby wydłużyły się i pociekła z nich żrąca substancja, która spaliła pasy bezpieczeństwa. Stworzenie wiło się przez godzinę. Lekarz i towarzysząca mu pielęgniarka zdążyli wyjść. W gabinecie pojawił się wąż słońca, mityczna istota ludu Wietnamu, wierzenia w którą pochodziły częściowo od Azteckich kolonistów, którzy zasiedlili częściowo te ziemie, po inwazji konkwistadorów.
Wąż podniósł ogromne cielsko. Łuski odbijały światło księżyca. Żrący jad przeżarł większość probówek i sprzętu medycznego. W szpitalu wybuchł pożar.
2. Wygnanie
Waszyngton D.C. , USA I 22 Lipca 2017, godzina 20:23
_Pentagon.
Dyskusja w departamencie trwała od dobrych trzech godzin. Zebrani wokół stołu rozmawiali o sytuacji w Nowym Jorku. Nie były to dobre wieści…
Wschodnie wybrzeże pokrył radioaktywny pył, budynki zawalały się, a ludzie umierali od choroby popromiennej. Niedługo po katastrofie w Nowym Jorku odkryto, że za wszystkim stoi człowiek, nocą zmieniający się w wielkiego węża. Od razu zwołano radę, złożoną z ludzi, którzy mogą coś zrobić w tej sprawie. Miasto było od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego objęte kwarantanną. Ludzie, którzy na co dzień oglądali telewizję, byli zszokowani. Wąż mógł zniszczyć cały świat, nie tylko Stany Zjednoczone.
– CO? – powiedział Joseph Burner, wnuk “The Saint’a”, weterana wojny wietnamskiej.
– Burner, rozumiem oburzenie, ale tylko pan jest zdolny go pojmać. Pański przybrany wujek, a przyjaciel dziadka, stanowi niebezpieczeństwo dla świata.
– Mam pojmać półtoratonowego węża, którego łuski oślepiają w blasku słońca, a jad jest żrący i radioaktywny? – wybuchnął Joseph.
– Panie Joseph – odezwał się ktoś po angielsku, z wyraźnym rosyjskim akcentem. – O mało nie doszło do globalnej apokalipsy… Dla dobra naszych krajów musimy go zatrzymać.
– Związek Radziecki ma cokolwiek tutaj do powiedzenia? Wbiliście nam nóż w plecy, zagarniając Alaskę na spółkę z Chińską Republiką Ludową! Wy chcecie nam pomóc?!
– Dla dobra ogółu.
– Wal się.
Naukowiec wstał. Wyciągnął pistolet i rozładował magazynek.
– Co to ma znaczyć? – powiedział sekretarz obrony Jonathan Pearce.
– Rozbrojenie. W zamian za pomoc odpuścimy część długów Ameryce, za które wzięliśmy Alaskę. Nie chcieliśmy tego robić, ale zmusiliście nas.
– My? – odparł oburzony Pearce. – Wykupiliście wszystkie udziały w amerykańskich spółkach, podstępem cała nasza infrastruktura znalazła się w sowieckich rękach.
– Cóż, wasi akcjonariusze byli innego zdania.
***
Hiroszima, Japonia I 22 Lipca 2017, godzina 20:23
_Obszary skażone.
Od pewnego czasu Ju ukrywał się w Hiroszimie, unikając ludzi. Był wężem apokalipsy, zwiastunem najgorszego. Codziennie “umierał w słońcu”, aby odrodzić się jako pełzająca bestia. Rzygał krwią, słońce odbijało się od jego skóry jak od lustra. Nienawidził siebie i tego, czym się stał.
Dzień spędzał na spaniu w opuszczonych, postapokaliptycznych ruinach. W nocy jęczał i zmieniał się w węża. Patrzył w słońce, jego przekleństwo. Dopiero teraz rozumiał słowa dziadka: “Umierałem w słońcu. Ty też będziesz umierał, Ju.”
– Ai-Lu – powiedział głos w jego głowie. – Ju, to ty?
– Czarownico, zniszczyłaś moje życie. – Ju gorzko zapłakał.
– Nienawidziłeś Amerykanów za to, że zrzucili bombę atomową. Dałam ci możliwość odpłacenia się im.
– To nie Amerykanie są moim wrogiem, tylko ty, Ni-Li-Ain.
– Uratowałeś mnie.
– Bo byłaś w niebezpieczeństwie.
– Nie musiałeś.
– To był mój obowiązek.
Głos ucichł. Ju jako człowiek obserwował księżyc. Czuł jego silny wpływ. Serce zaczęło walić, a krew wylewała się. Ju wiedział, że nadchodzi jego przemiana.
***
Waszyngton, USA I 22 Lipca 2017, godzina 00:01
_Mała miejscowość Phoenix Sparks, południe stanu Waszyngton.
Phoenix Sparks było spokojnym, nudnym, jak dla kogoś szukającego wrażeń, miastem. Nieopodal miasta rozciągał się las, w którym pełno było zwierząt. Miejscowi odznaczali się życzliwością i gościnnością. Po śmierci dziadka i ewakuacji Nowego Jorku Joseph Burner, wnuk Marcusa, przeniósł się właśnie tutaj. Nie mógł uwierzyć, że jego wuj, przybrany czy też nie, doprowadzi do apokaliptycznego zagrożenia.
Miał trzydzieści dwa lata, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, bursztynowe oczy, ciemną karnację i krótkie, czarne włosy. W Phoenix poznał fajną dziewczynę, pół Koreankę, pół Amerykankę. Nazywała się Lima Hudge-Ji i miała dwadzieścia pięć lat, białe włosy oraz piękne, szare oczy. Niewątpliwie uroda jej twarzy, była największym atutem, a los sprawił, że Joseph zakochał się właśnie w niej.
Była noc. Joseph spał niespokojnie obok swojej ukochanej, a ona widziała, że coś jest nie tak.
– Kochanie, wszystko w porządku? – zapytała z troską.
– Co? Tak… tak, wszystko gra.
– Nie chcesz o tym porozmawiać? Jak tylko przyjechałeś ze stolicy, stałeś się jakiś cichy, zupełnie nieswój.
Musicie wiedzieć, że szybkie podróże z powrotem ze stolicy były możliwe dzięki superszybkiej sieci kolei, zbudowanej przez sowieckie firmy, posiadające większość udziałów w amerykańskich spółkach.
– Nie chcę o tym dzisiaj mówić, miałem trudny dzień w Pentagonie.
– Wiem. Oglądałam relację w telewizji.
– Jaką relację?
– Dzisiaj była relacja, prosto ze stolicy. W dodatku pierwszy sekretarz Władimir Orłow, skomentował to i…
– A to skurwiele! Co za czerwone gnidy, najpierw po kryjomu wykupili nasze firmy i wzięli siłą Alaskę, a teraz to?!
– Joseph, proszę…
– Porozmawiamy jutro. Dzisiaj chcę zasnąć.
***
Moskwa, ZSRR I 23 Lipca 2017, godzina 08:45
_Kreml, siedziba pierwszego sekretarza Orłowa.
Włodarz Kremla, Władimir Orłow, jak co dzień sporządzał plany mające zreformować podupadającą gospodarkę Kraju Rad.
Posiadanie Alaski i kilkunastu amerykańskich firm nie stanowiło sukcesu, póki jego ojczyzna nie będzie na tyle silna, żeby je utrzymać.
Miał obecnie pięćdziesiąt lat i nie zamierzał pozwolić na to, by partia wybrała nowego przywódcę. Włodarz Kremla podrapał się po głowie i spojrzał w lustrzaną szybę. Żółtawy odcień twarzy i opadnięte powieki wskazywały na zły stan zdrowia. Orłow, z wielką siłą uderzył pięściami w środek stołu. Do gabinetu wszedł jeden z naukowców.
– Ku chwale ojczyzny, towarzyszu pierwszy sekretarzu! – zawołał.
– Spocznijcie – nakazał Władimir Orłow.
– Po co mnie wezwaliście, pierwszy sekretarzu?
– Chciałem wiedzieć, jak długo potrwa budowa nowych ogniw paliwowych do elektrowni.
– Ogniw?
– Mówiliście przecież niedawno, że będą gotowe za dwa tygodnie. Przeznaczony na to czas minął, a po nowej technologii ani śladu.
– Cały czas eksperymentujemy, ale na dobrą sprawę, nie wynaleźliśmy niczego, co przewyższałoby możliwości elektrowni atomowych.
– TO PO CO JA WAS FINANSUJĘ!?
– Ale…
– Chcę mieć sprawne, nowe elektrownie. Jeżeli do końca miesiąca w Moskwie nie powstaną nowoczesne źródła energii, zostaniecie zlikwidowani, jasne?
– Tak jest!
Naukowiec wyszedł. Nigdy wcześniej nie widział pierwszego sekretarza Orłowa w takim stanie.
***
Okupowana Alaska, USA I 23 Lipca 2017, godzina 17:18
_Małe miasteczko Florence Villa, gdzieś na południu stanu Alaska.
Śnieg padał coraz mocniej, choć trwało lato. Rosjanie okupujący Południe byli nie lada zdziwieni. Morze burzyło się i nagle zamarzło, a ziemia zaczęła płonąć żywym ogniem. Z morza wynurzył się ogromny, mający pięćdziesiąt metrów wąż. Jego łuski lśniły i oślepiały. Stare budynki na lądzie zawalały się jeden po drugim, metalowe konstrukcje pożarła rdza.
Po pewnym czasie do węża dołączyła także piękna dziewczyna, ubrana w czarnozieloną, lekką suknię. Gestykulowała, jakby rzucała czary.
***
Zacząłem umierać w słońcu.
Kiedyś ta życiodajna gwiazda była czymś pięknym dla mnie, ale to się zmieniło. Gdy patrzę teraz na słońce, widzę zagładę świata. Ogromne monstrum, które swym jadem przeżera metal i odbiera życie. Kontroluje mnie… czarownica. Nie starzeję się. Oddycham nocą, gdy przemiana ustępuje.
Śnią mi się koszmary.
Kiedy wojska Stanów Zjednoczonych Ameryki zrzuciły w czasie drugiej wojny światowej bombę atomową na Hiroszimę zginęło wielu ludzi, w tym mój dziadek. Niegdyś odczuwałem tylko niechęć do Amerykanów. Podczas wojny nikt nie liczy się z ludzkim życiem.
Teraz jednak czuję nienaturalną nienawiść. Nienawiść do samego siebie. Wzgardzenie własnym istnieniem i tym, czym się stałem.
Wietnamskie podania mówią o “Wężu Słońca”. Ogromnym potworze, który, przywołany, swoim jadem zniszczy świat. A gdy jad usunie całe zło, nastanie nowa kraina. Taka, w której nigdy nie będzie wojny, bo ja wywołałem ostatnią. Będę walczył, choć jestem po niewłaściwej stronie i biada tym, którzy się obok mnie znajdą.
(6. VIII. 1945 r.)