Pierwszy krok w nieznane...
Pierwszy krok w nieznane...
Szandor buszował w zbożu od dobrej godziny. Powoli zaczynał wątpić, czy zlecenie miało jakikolwiek sens. Prawdopodobnie było to takie samo bajdurzenie, jak większość ludzkich opowieści. Ślady w polu musiały zostać wypalone przez gówniarstwo albo zawistnego sąsiada, któremu nie obrodziło w tym roku.
Zerkając w lewo i w prawo znów nic nie dostrzegał, tak samo jak kilkanaście minut temu.
Nigdzie ani śladu istot magicznych – ani żywych, ani martwych. Nie licząc myszy polnych, które na widok trzech mrocznych wędrowców znieruchomiały, nie było tu nawet istot niemagicznych.
Wasyl szybko wbił swoje kły w jednego z gryzoni. Krew spływała mu po brodzie i po szyi.
Był spragniony, bo od kilku dni podróżowali po morzu, a Raszaj stanowczo zabronił mu konsumowania załogi. Mogło to źle wpłynąć na interesy.
Teraz, gdy zaspokoił pragnienie, poczuł się nieco spokojniejszy. Nie dbając o kompanów postanowił zawisnąć na pobliskiej gałęzi i zdrzemnąć się, aż do momentu, gdy zostanie wezwany.
Tymczasem Raszaj stał na dużym kamieniu znajdującym się w miejscu, gdzie pole graniczyło z lasem i bacznie obserwował całą okolicę przez lunetę.
Słońce dogrzewało niemiłosiernie i dlatego po jego łysej, zielonej głowie spływał pot. Otarł go ręką, ale nie wiele to dało. Po chwili znów był cały mokry.
Jak zawsze w pracy miał na sobie czarną szatę z kapturem, która świadczyła o przynależności do kasty czarnoksiężników. U pasa, w prostej skórzanej pochwie, nosił swoją magiczną różdżkę wykonaną z zielonego hebanu. Ta różdżka i szaty czyniły jego wizerunek profesjonalnym.
Na tle innych goblinów czarnoksiężnicy wyróżniali się jeszcze czymś. Jako jedyni posiadali rogi. Nie było to nic nadzwyczajnego – małe, około pięciocentymetrowe różki – lecz byli z nich bardzo dumni. Uwielbiali powtarzać, że to efekt ewolucji i w przyszłości cały gatunek będzie tak wyglądał. Jednak nikt temu nie dowierzał, bo ta ewolucja trwała już od dobrych kilku stuleci i dziwnym trafem wybierała tylko tych, którzy parali się okultyzmem. Wszyscy jednak byli zgodni, że owa drobna mutacja poprawiała reputację całego gatunku, a efekt jaki wzbudzała w sercach zabobonnych jednostek był bezcenny.
W całym Lagos rozmaite rasy goblinów łączyło w zasadzie jedno, a mianowicie brak obuwia. Ewolucyjnie były one przystosowane do poruszania się po skalistym lub leśnym podłożu, dzięki czemu posiadały przewagę nad innymi gatunkami obdarzonymi inteligencją.
Zarówno ich stopy, jak i dłonie były wyposażone w krótkie, ostre, czarne pazury, które idealnie spełniały swoją funkcję, gdy trzeba było salwować się ucieczką na drzewo lub chmarą obezwładnić rosłego humanoida. Nierzadko służyły również do oczyszczania wielkich przegród nosowych.
Goblinie nosy były płaskie jak u nietoperzy i dlatego, co bardziej nawiedzeni biolodzy ewolucyjni wskazywali na konieczność istnienia wspólnego przodka tych dwóch gatunków.
Natomiast ich uszy przypominały elfie – nieco spiczaste i lekko zadarte do góry. Różniło je to, że przy małych, zielonych czerepach sprawiały groteskowe wrażenie. Często również bywały nadgryzione, bo w trakcie dziecięcych zabaw żaden goblin nie żałował sobie przetestowania ostrych zębisk na koledze czy koleżance. Takie małżowiny miały jedną niebywałą zaletę, wzmacniały odbierane dźwięki, co znacznie ułatwiało wykrywanie zagrożeń. W konsekwencji gobliny niemal bezustannie poruszały się, reagując na każdy podejrzany dźwięk, jakby były wiecznie rozdrażnione.
– Czy wiesz czemu wilk tak wyje w księżycową noc? – zapytał Raszaj.
– Bo mu się, kurwa, nudzi? – skontrował w typowy dla siebie sposób łowca.
Raszaj zachichotał i znów otarł pot z głowy. Choć jego szaty były niezwykle cienkie, to jednak czerń uwielbiała skupiać promienie słoneczne i w takie dni wymagała niemal anielskiej cierpliwości.
Pozostań mroczny. Pozostań mroczny, powtarzał w myślach.
Szandor przeczesywał kolejne łany zboża, ale nadal nic nie dostrzegał.
– Przydałoby się, aby spojrzeć na to pole z lotu ptaka – wyszeptał na tyle głośno, żeby wszyscy słyszeli.
Właśnie od takiej roboty mieli w zespole Wasyla, pół-goblina i pół-wampira w jednym.
Od czasu do czasu łowca zastanawiał się dlaczego pracowali w takim składzie. O ile Raszaj był naturalnym liderem, o tyle Wasyl był naturalną kulą u nogi. W tej chwili kulą u nogi pogrążoną w letargu.
Niezaprzeczalną zaletą Wasyla była umiejętność przemiany w nietoperza lub wilka, co wielokrotnie przydawało się, gdy miał robić za czujkę.
Wad było wiele, ale jedna przodowała. Wasyl był również pół-debilem. Najprawdziwszym z możliwych. Nie mówił i nie myślał zbyt wiele. Instynkt samozachowawczy zatracił gdzieś rok po przemianie, więc pozostała dwójka często robiła mu za niańkę.
– Kongregacja będzie niepocieszona, jeżeli ktoś odnajdzie go przed nami.
Sracja, a nie Kongregacja, pomyślał Szandor.
Wtem ujrzał przed sobą idealnie spiłowany biały kamień. Niby zero symboli jakiegokolwiek kultu. Ot zwykły biały kamor. Jednak dla doświadczonego łowcy była to cenna wskazówka.
Zachichotał radośnie i pogładził swoją rudą szczecinę. Rozdziawiona z radości morda jeszcze bardziej uwydatniła dwa wielki kły osadzone w dolnej szczęce.
Hobgoblin górował jakieś dwadzieścia centymetrów nad swoimi pobratymcami, a z wyglądu przypominał humanoida. Powodowało to, że on i pozostali przedstawiciel jego rasy znacznie bardziej sprawdzali się w roli wojowników i łowców, niż czarnoksiężników czy demonologów.
Obcisły brązowy bezrękawnik uwydatniał jego muskularne ciało pokryte licznymi tatuażami. Według gadziów, czyli nie-goblińskiej gawiedzi, były to symbole magiczne oznaczające zaprzedanie duszy ciemności. W rzeczywistości trybale miały informować o przynależności danego osobnika do kasty łowców demonów.
Wspomniana muskulatura nie robiła wrażenia na ludziach, ale wśród zielonych diabłów była imponująca. Sam Szandor był uosobieniem ideału swojego gatunku. Tak bowiem się składało, że nawet u nich największym zainteresowaniem płci pięknej cieszyły się osobniki waleczne i umięśnione, a nie zasuszone mądrale.
Niestety pole było ogromne, co znacznie utrudniało dalsze poszukiwania. Łowca dopiero pół godziny później znalazł pozostałe cztery kamienie.
Rozpoznał ich układ i wiedział, że gdzieś, być może na środku, musi być jeszcze jeden, ale za to większy, służący za ołtarz. Nie zaś jak te – za dekorację.
Ten kto naznosił całe to dziadostwo musiał albo dysponować ogromną siłą, albo posiadać magiczne umiejętności. Dla dobra sprawy woleli drugą opcję, bo mało kto płacił za ubicie giganta. Zawsze lepiej było takiego zakuć w kajdany i wysłać do pracy w kamieniołomach, a oni nie mieli na to czasu.
Szandor nie od razu dostrzegł to, na co polował, albowiem ślady wypalonej ziemi nie pokrywały się z rozmieszczeniem elementów kamiennego kręgu.
– Widzę to – wyszeptał na tyle wyraźnie, aby informacja dotarła do uszu Raszaja.
Przestrzeń przed nim była kompletnie spalona na szerokości około piętnastu metrów i dzięki temu wyraźnie widział to, czego szukał.
Szybko ściągnął z pleców garłacz.
Lewą dłonią ścisnął rękojeść, zaś prawą przytrzymał lufę.
Wycelował. Czekał.
Na skraju kamiennego ołtarza siedziała postać dorównująca mu wzrostem. Wasyl od razu dostrzegł, że jej złote włosy były lekko pofalowane.
Istota ta nosiła białą, lnianą koszulę i takie same spodnie, zaś na nogach miała zwykłe sandały. Wyglądała dokładnie jak w opisie, który otrzymali od Kongregacji.
– Bądź pozdrowiony zielony stworze – powiedziała blond bestia.
Jasnoniebieskie oczy niemal zahipnotyzowały Szandora, gdy zbliżył się na odległość trzech metrów.
Wyszczerzył kły, aby pokazać, że nie obawia się konfrontacji.
Stojący na skale Raszaj spoglądał przez lunetę, ale nic nie widział poza falami zboża. Uznał, że nie ma czasu na dalsze planowanie. Sięgnął po różdżkę, aby być gotowym do starcia.
Ruszył biegiem w stronę kompana.
Podyplomowy kurs łowcy demonów spowodował, że Szandor nie dał się na długo zauroczyć. Zdawał sobie sprawę, że musi być szybki albo będzie martwy. Jeszcze raz wyszczerzył kły, aby przekonać przeciwnika o swojej sile.
Blondynek popatrzył na niego z politowaniem.
– Chcesz się ze mną bawić? – Wyciągnął rączkę w stronę hobgoblina. – Na twoim miejscu odłożyłbym ten grzmiący kij. – Jak na dziesięciolatka mówił niezwykle poprawnie.
Dzieciak zeskoczył z kamienia. Powoli zaczął poruszać palcami rąk. Wyglądało jakby starał się coś uformować w każdej z dłoni, ale nic nie było widać.
– Ostrzegam cię po raz ostatni – wrzasnął łowca demonów.
Do uszu Szandora dotarł odgłos biegnących stóp. To Raszaj przedzierał się przez pole, aby pomóc mu w walce.
W tym czasie chłopiec zaczął bardzo powoli zbliżać dłonie do siebie.
Wyczarował czerwoną iskrę, ale po chwili nastąpił mały wybuch i dało się poczuć swąd spalenizny. Jego ręce lekko się osmoliły, a po policzkach pociekły łzy. Nie zniechęcił się przez to do podjęcia jeszcze jednej próby.
Tym razem czerwona iskra okazała się stabilniejsza i zaczęła krążyć pomiędzy dziecięcymi rączkami.
Nefilim, pomyślał łowca. Ewidentnie istota była tym kogo tropili.
– Odstrzelę ci łeb i nasram do środka, jeżeli za chwilę nie przestaniesz bawić się tymi błyskotkami – warczał hobgoblin. – To twój koniec bękarci pomiocie!
Iskra rozbłysła jeszcze intensywniejszym czerwonym blaskiem, po czym zaczęła wirować wokół własnej osi. Ruch odśrodkowy powodował, że z początku niewielka kula szybko zwiększała swoją objętość.
Raszaj dobiegł na miejsce w samą porę, aby zobaczyć główną część przedstawienia.
Z kulą ognia działo się coś dziwacznego. Jako pierwszy wyłoniły się z niej długi pysk i ostre kły. W następnej kolejności zaczęło się formować coś na kształt psiej czaszki. Po nich przyszedł czas na tułów i nogi typowe dla dzikich bestii. Na końcu pojawił się płomienny ogon.
Ku zaskoczeniu goblinów ognisty stwór zaczął krążyć wokół chłopca, a ten ubawiony całą sytuacją podskakiwał radośnie i bił brawo.
Nie trwało to długo.
Trwożne serce Raszaja niemal zamarło, gdy płonący lis rzucił się w jego stronę.
– Hop! Hop! Hop, goblin! – krzyczał rozbawiony nefilim.
Zielony diabeł uciekał w podskokach. Biegł zygzakiem, aby stać się trudniejszym celem.
Zatrzymał się dopiero, gdy miał pewność, że okrążył nefilima i razem z Szandorem osaczyli go z dwóch stron. Był gotowy do walki.
Natychmiast wycelował hebanową różdżkę w małolata.
– Zaklinam cię bękarcie, przestań czarować a obędzie się bez rozlewu krwi!
Na te słowa ognisty lis znieruchomiał w powietrzu i czekał na dalszy przebieg wydarzeń. Zaskoczony gapił się na swojego pana i na dwie zielone istoty, które widział po raz pierwszy.
– Sram na waszą krew, goblinie ścierwa! – Chłopiec stawał się coraz bardziej agresywny. – Czy wiecie kim ja jestem? Jestem oświeceniem! Mam w sobie anielską krew!
Szandor nie mógł już zliczyć, który to raz niewiasta z arystokratycznego domu okazywała się pospolitą kurewną i pustakiem.
W szkołach powinni je uczyć, że z ludzko-nieludzkich mezaliansów zawsze wychodziło to samo, pomyślał łowca. Bękarty z wielkim ego.
– Będę władał tymi ziemiami i nikt nie może mi rozkazywać!
Prawą ręką Raszaj wykonał ruch, jakby przerzucał stronice książki. Ten gest zaskoczył nefilima, który uznał, że goblin jest szurnięty. Po prawdzie było to powszechne wśród jego pobratymców, więc zdumienie małego księcia nie trwało długo. Uznał jednak, że ma przewagę nad przeciwnikami i może sobie popatrzeć.
Tak naprawdę zielony diabeł przywołał ze swojej pamięci księgę czarów. Znana to i praktykowana od wieków technika mnemoniczna używana przez goblińskich czarnoksiężników. Jak sama etymologia wskazuje czarnoksiężnik korzysta z czarnej księgi. Różni magowie i wróżbici zachodzili w głowę, gdzie też gobliny trzymają te sekretne księgi, lecz nigdy nie udało im się tego dowiedzieć.
Plusem rzeczonej mnemotechniki było to, że pozwalała spamiętać niezliczoną ilość zaklęć. Minusem zaś, iż podobnie jak w przypadku wszystkich ksiąg, nigdy nie było wiadomo, na której stronicy szukać tego, co było potrzebne w danej chwili.
Bywało również, że początki demencji powodowały, iż niektóre stronice były jakby powydzierane. Szczęśliwie Raszaja jeszcze to nie dotyczyło.
W końcu odnalazł to czego szukał.
– Loo kah lah ee ee keh zah, heh keh-eh! – Czarnoksiężnik wymamrotał zaklęcie po goblińsku, co dla uszu dzieciaka brzmiało komicznie.
– Co ty mi tu odpierdalasz mały kiecuchu? – wrzasnął nefilim.
Raszaj zaśmiał się demonicznie.
Nogi małego księcia ugięły się i padł na kolana. To go przeraziło, ale nie stracił czujności.
Pierwszy raz miał do czynienia z tak potężnym zaklęciem.
– Akysz! Akysz! – Szandor nie wytrzymywał z podniecenia i wrzeszczał swój okrzyk bojowy. Jednocześnie cały czas celował w chłopca, aby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli.
– Nom mari pande hur! – Raszaj kontynuował. Jego powieki wywróciły się na drugą stronę, a ciało dostało drgawek jakby doświadczał ataku epilepsji.
Nefilim darł się wniebogłosy. Czuł jak jego ręce i nogi drętwieją, jak traci dech w piersi.
– Gohus torzu od zakar! – Raszaj wywrzaskiwał zaklęcie i wymachiwał łapami, jakby próbował odgonić stado much.
W końcu wycelował różdżkę w chłopca. W mgnieniu oka wystrzeliła z niej zielona błyskawica i oplotła ciało bękarta, zmuszając go do kapitulacji.
Nefilim padł na twarz.
Próbował podpełznąć do swoich oprawców, ale czuł, że opuszczają go siły.
W końcu stracił przytomność.
Widząc to płonący lis zawył żałośnie, a po chwili uległ implozji.
– Trzeba go przetransportować do Kongregacji – powiedział rogaty goblin. – Wołaj zaprzęg.
Szandor wsadził do mordy dwa place i zagwizdał.
Las odpowiedział mu przerażającym warczeniem.
Nagle obok nich pojawił się blady, nagi i zaśliniony goblino-wampir.
– Jo chca! – Wasyl rzucił się na bezbronną ofiarę.
Raszaj szybko walnął go różdżką w łeb, aby ten nie zabił księcia.
Pół-wampir zatoczył się w miejscu.
– Wasyl, przemieniaj się w wilka i ciągnij skurwiela, bo sami nie będziemy odwalać całej roboty.
– Jo nie chca. – Wasyl pokręcił przecząco głową.
– Co nie chca? – Poirytowany czarnoksiężnik zdzielił go jeszcze raz. – Do roboty!
Po chwili stał przed nimi śmierdzący trupem wilk, z pyska podobny nieco do Wasyla.
Rogaty goblin ponownie zaczął sprawiać wrażenie, jakby przewracał stronice niewidzialnej księgi. Niewyraźnie wymamrotał jakieś zaklęcie i znów zaczął wymachiwać rękoma, jakby odganiał chmarę much. Tym razem nawet Szandor nie zrozumiał słów.
Efektem tego bełkotu było pojawienie się zielonego okręgu wypełnionego runicznymi symbolami. Sam krąg sprawiał wrażenie, jakby wyświetlał dziwaczne dane geolokacyjne Lagos. Znaki zmieniały się na bieżąco, gdy portal wyszukiwał najszybsze połączenie. Wśród dziwacznych oznaczeń dało się odczytać ich aktualne położenie na planecie oraz cel podróży.
Czarnoksiężnik pogłaskał swój łysy czerep i podrapał się po uchu.
– Taak… Tam powinno być dobrze. – Zachichotał ponownie. – Chodźmy, chodźmy.
Narzucił na głowę kaptur i wstąpił do kręgu. W jego ślady poszedł wilk ciągnący za koszulę nieprzytomnego nefilima.
Szandor wszedł do portalu jako ostatni. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak w ich stronę biegł chłop z widłami.
W tym momencie krąg eksplodował, rozrywając na strzępy mroczne gobliny, wilka i ich zdobycz.
***
– Witaj, diable!
Raszaj ocknął się z potężnym bólem głowy.
Nie miał pojęcia, jak długo pozostawał nieprzytomny, ani gdzie się znajdował. Nie za dobrze też widział kształty i kolory. Jakaś plama poruszała się przed jego mordą.
– Przyszedłem, aby ci podziękować. – Rozmyta plama przed jego oczami zaczęła przypominać starego gnoma.
Gnom-bank, mać kurwa, dział windykacji, pomyślał z przerażeniem.
– Doskonale wykonaliście swoje zadanie. – Nieznajomy uśmiechnął się ukazując resztki pożółkłego uzębienia.
– Chyba nie bardzo, bo siedzę w celi. – Stopniowo wzrok pozwalał mu odróżnić starca od więziennych krat, za którymi się znajdował.
Odzienie starca stanowiły białe mnisze szaty z wyszytym na piersi czerwonym, płonącym lisem. Poza tym był zbyt wysoki, jak na gnoma. Musiał być następnym bękartem, krzyżówką gnoma i człowieka.
– A tak w ogóle… Kto ty, kurwa, jesteś?
– Mówią na mnie Beryl, jestem klerykiem Oraela, Pana Oświecenia.
– Tego niebiańskiego popaprańca?
– Nie urazisz moich uczuć religijnych. – Zezowaty pół-gnom uśmiechnął się i puścił oczko do goblina. – Są zbyt silne, abym zwątpił w godzinie próby.
Czarnoksiężnik wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że mimo młodego wieku nefilim zdążył już założyć kult religijny.
– Zostaliście wynajęci przez naszego ojca redaktora, Macieja z Cetnaru, aby pomóc Oraelowi pokonać kolejny etap jego krucjaty.
– Jakiej znowu krucjaty? Zostaliśmy tu przysłani przez Kongregację, bo wynajął nas… – Wszystko zaczęło się układać w całość. Kongregacja Gobbarwalo wysłała ich, aby pozbyli się nefilima z Szarych Kresów. Oficjalnie zleceniodawcą miał być król Feliks V, władca tej krainy, któremu anielski pomiot demoralizował poddanych, roszcząc sobie pretensje do tronu. Wariat podróżował po wsiach i powoływał się na prawo dziedziczenia po kądzieli.
Raszaj walnął się w łeb, gdy uzmysłowił sobie, że aż do momentu przyjęcia zlecenia nie słyszał zbyt wiele na temat córki króla Feliksa. Stary satyr znany był na całym Lagos z posiadania siedmiu synów, którzy pewnego dnia mogli doprowadzić do rozbioru dzielnicowego królestwa, ale córka to inna bajka. Ponoć jakaś tam była, ale dawno temu i z nieprawego łoża. Złośliwi powiadają nawet, że była jedynie fantazją literacką, pretekstem do napisania cyklu pieśni żałobnych.
Kleryk cierpliwie czekał, aż zielony diabeł zrozumie swoją rolę w całej opowieści.
– Kiedyś przeczytałem, że najlepiej pisać o tym, co cię otacza – powiedział Beryl. Gdy Orael przyszedł do mnie uznałem, że wstąpienie do jego zakonu będzie świetnym sposobem, aby zamienić te słowa w czyny. Czyż nie ma wspanialszej opowieści niż ta o dziecku, które przynosi nowy ład? – zapytał retorycznie. – Jak tylko awansuję, będę głosił kazania w innych krainach. Mamy tu taki pomysł, aby uprawiać religię misyjną, przekraczającą granice państw i ras, a może i… gatunków. To dlatego Pan Oświecenia wybiera na swoich pastorów mieszańce i bękarty. Wszystkich tych, którzy są odrzucani przez wspólnoty rodzinne czy klanowe. Chcemy nauczyć pół-ludzi, pół-elfy, pół-gnomy, a nawet pół-krasnoludy, że nie muszą się bać bogów i innych istot magicznych. Diabłów zresztą też nie. – Beryl pogroził palcem Raszajowi. – Przyszłość należy do nas, do Dzieci Oświecenia.
Prawdziwy kleryk, pomyślał czarnoksiężnik. Dużo gada, mało robi.
– Wybacz, jeżeli się uniosłem – kontynuował Beryl. – Chodzi o to, że jesteśmy dosłownie w przededniu nowego ładu. Jeżeli tylko nasze zadanie się powiedzie, spełnimy wszystkie proroctwa, a słowo Oraela rozprzestrzeni się na całą Lagos i stare podziały na ludzi i nie-ludzi odejdą w zapomnienie. Staniemy się potężniejsi i wkroczymy w Złoty Wiek.
– Tyle, że Orael nie jest bogiem. Jest nefilimem, a to znaczna różnica. – Raszaj nie był pewien swoich słów, bo zwykle przysypiał w trakcie wykładów z religioznawstwa. – Wasze święte księgi nie przepowiadają nadejścia takiego bękarta.
– Właśnie! – W oczach kleryka ukazał się obłęd. – Tu masz rację! Wśród starych religii nie ma ani jednej świętej księgi przepowiadającej nadejście Oraela! Wszystkie wierzenia koloryzują swoich bogów i anioły. Czynią z nich lepsze lub gorsze istoty. Oczywiście, część z nich zawiera informacje dotyczące dzieci bogów i ludzi czy elfów. Jednak taki mieszaniec zwykle kończy jako najemny heros, osiłek niewiele bystrzejszy niż barbarzyńca z północy.
– Zaiste. – Goblin zachichotał. – W czym więc upatrujecie wielkości Pana Oświecenia?
– Przecież nadejście pół-gnomów też nie jest nigdzie opisane, a jednak… – Rozłożył ręce i ukłonił się. – Mam dla ciebie coś, co pozwoli ci lepiej zrozumieć sytuację.
Beryl przykucnął i dopiero w tym momencie goblin dostrzegł brązowy tobołek leżący u jego stóp.
Kleryk wydobył z niego grubą i nadgryzioną zębem czasu księgę. Wyglądała, jakby liczyła tysiąc stron. Gdzieniegdzie wystawały kolorowe zakładki.
Raszaj zachichotał na ten widok. Uwielbiał czytać manuskrypty.
– To zbiór opowieści przepowiadających nadejście Pana Oświecenia. Ponad trzydzieści lat temu zostały zebrane przez pierwszego ojca redaktora, który doznał objawienia i usłyszał głos anielski. Głos ten nakazał mu zebrać sześćset osiemdziesiąt dziewięć manuskryptów zawierających fantastyczne wizje przyszłości naszej planety i wybrać spośród nich te, które…
Zielony diabeł znów zachichotał, po czym popatrzył pobłażliwie na pomarszczoną twarz pół-gnoma.
– Te, które przepowiadają nadejście Pana Oświecenia – dokończył naśladując ton głosu kleryka.
– Nie kpij! I nie zmieniaj tematu! Dla niepoznaki księga ta otrzymał tytuł „Fantastyka” – kontynuował. – Chcąc uniknąć szykan ze strony modnych kultów religijnych przez lata potajmnie gromadziliśmy opowieści wskazujące miejsce, w którym Orael zamanifestuje swoją moc po raz pierwszy. W końcu dotarliśmy do Szarych Kresów i tu założyliśmy siedzibę naszego Zakonu. – Kleryk wsunął opasłe tomiszcze przez kraty. – Zapoznaj się z tą lekturą, a może zrozumiesz, co się święci.
Gdy opanował obrzydzenie otworzył pierwszą stronicę i przeczytał wydrukowane słowa: Fantastyka – pod redakcją ojca Holl'Anka z Parowic. Zakon Oświecenia w Szarych Kresach. Wydanie trzydzieste drugie, poprawione. Roku Wspólnego 1014.
Mechaniczna reprodukcja, pomyślał rogaty goblin i skrzywił się ze wstrętu.
Nienawidził wynalazku jakim była prasa drukarska. W Gobbarwalo wszyscy wiedzieli, że prawdziwa wiedza jest przekazywana ustnie, ewentualnie na magicznych papirusach, ale nigdy w pismach drukowanych.
Przerzucił kilka stronic i pobieżnie zerknął na wyróżnione zakładkami opowiadania. Błyskawicznie uznał je za stek bzdur napisanych przez szaleńców i dla szaleńców.
– Nie wygląda na pismo religijne – skomentował udając zaciekawienie.
– Wolimy określenie pismo filozoficzne. Orael nie domaga się od nas kultu i rytuałów. Jego przesłanie opiera się na powszechnym wezwaniu do oświecenia. Uważa, że każdy mieszaniec jest do niego predestynowany. Jest zdania, że najlepiej będzie głosić dobrą nowinę poprzez opowieści. Jeżeli w tej czy w innej formie zostaną opisane losy oświeconych mieszańców i odmieńców, to dotrzemy do jak największej grupy potencjalnych odbiorców. W ten sposób przygotujemy ich na dzień, w którym dopełni się nasza misja.
– Brzmi rozsądnie.
– Prawda? A czy ty umiesz czytać we wspólnym języku?
Czarnoksiężnik zachichotał. Przytaknął skinieniem łba.
– A tak w ogóle, ile osób liczy wasz zakon? – Czarnoksiężnik postanowił szybko przejść do ataku.
– Pięciu braci oraz Oraela – rzekł lekko zmieszany Beryl. – Przy czym łączną ilość naszych braci i sióstr szacujemy na około czternaście tysięcy na całym Lagos. Pan Oświecenia twierdzi, że na taką armię możemy liczyć, gdy nadejdzie dzień… – ugryzł się w długi gnomi język – Czytaj, a ja sobie pomedytuję.
– Ej!
– Nic już więcej nie powiem – stwierdził siadając ze skrzyżowanymi nogami.
Czytając kolejne strony czarnoksiężnik cały czas zerkał na kleryka. Robiło mu się żal odszczepieńca, któremu fantazje pomieszały się z rzeczywistością. Czym innym jest opowieść, a czym innym życie. Biorąc pod uwagę, że był bękartem gnoma i człowieka musiał przez większość życia zbierać niezłe cięgi, może nawet był niewolnikiem. Tacy zawsze chętnie uciekają w ekscentryczne religie albo pseudo-filozofie.
W końcu kapłanowi ścierpły nogi i wstał.
– Za dwa dni wrócę po ciebie.
***
Wielkie kamienne schody, którymi wchodzili były zimne, a korytarz brudny i pokryty pajęczynami.
Braciszkowie dbają tylko o czystość duchową, pomyślał czarnoksiężnik.
Założone na nogi i ręce żelazne kajdany utrudniały mu poruszanie się, ale doceniał to, że zostały wykonane specjalnie dla niego. W zwykłych więzieniach nikt nie kłopotał się o więźniów tak mikrej postury jak jego. Oznaczało to, że cała operacja była precyzyjnie zaplanowana.
Gdy dotarli do końca wędrówki Beryl pchnął drewniane drzwi nieudolnie ozdobione symbolem płonącego lisa. Oczom czarnoksiężnika ukazała się okrągła sala, prawie w całości wypełniona świecami.
Na samym środku stał okrągły stół. Siedział przy nim Orael i trzech zakapturzonych mnichów. Goblin domyślał się, że każdy z nich jest tylko w połowie człowiekiem. Zastanawiał go brak piątego pół-człowieka.
Beryl ręką zasygnalizował goblinowi, aby ten zatrzymał się w połowie drogi.
– Czekamy na ciebie. – Orael uśmiechnął się. – To miejsce jest dla ciebie – powiedział wskazując puste krzesło. Proszę, usiądź i posłuchaj, co mam ci do zaoferowania.
Chciwe serce goblina podpowiedziało mu, aby się nie sprzeciwiał.
– Pragnę, abyś dołączył do naszego zakonu – powiedział Orael.
Goblin sam nie wiedział, co bardziej go zaskoczyło. Słowa nefilima, czy też to, że na stół wskoczył płonący lis.
– Na czym polega podstęp? I gdzie są moi kompani?
– Ten blady nie przeżył teleportacji, bardzo mi przykro. Miało być inaczej. Szandor natomiast… – Orael postanowił uważnie dobierać słowa. – Mniejsza o to. Zobaczysz się z nim niebawem i mam nadzieję, że przemówisz mu do rozsądku.
Nefilim poklepał grubą księgę leżącą przed nim.
– Mam tu przed sobą „Nową Fantastykę”, chcę abyś pomógł mi zapełnić jej stronice – dodał po teatralnej pauzie.
– Literatów ci zabrakło? A idź do stu diabłów. – Raszaj splunął na stół.
– Głupi diable, nawet sobie nie zdajesz sprawy, że w niebiosach są bezkresne pola, gdzie anioły się nie rodzą, tylko są hodowane! – wrzeszczał Pan Oświecenia. – Już niedługo ta armia zstąpi na Lagos, aby zniewolić wszystkie żywe istoty! Jeżeli im ulegniemy to wszyscy skończymy jako niewolnicy – kontynuował spokojniej. – Zrozum, że to nasza jedyna szansa, aby nie opowiadać się po żadnej ze stron i wywalczyć swoją wolność. Jednak wszystkie kulty czystych ras tego nie dostrzegają. Chcą tylko służyć swoim bogom i trzymać z daleka od innych ras. To absurd! Tylko hybrydy gatunkowe spowodują, że ludzie będą władać magią!
– To dlatego czekałeś przy tych kamorach? – Raszaj wolał przejść do meritum. – Chciałeś otworzyć portal do niebios?
– Nie, czekałem na znak od mojego ojca!
Czarnoksiężnik pomacał swój łeb i spojrzał do góry, na sklepienie pomieszczenia. Coś poruszyło się na belce stropowej.
– Oto, co się stanie. Niebawem moi bracia zaczną opowiadać, że zostałem zabity przez trzy diabły i zabrany do piekła. Spędziłem tam trzy dni, a moje nauki odmieniły serce jednego z piekielnych magów.
– Czarnoksiężników – syknął Raszaj.
– Tak, wybacz – Orael pokiwał głową. – Tak… Więc, moje nauki odmieniły serce czarnoksiężnika i w ten sposób przyniosłem oświecenie całej Lagos. Oczywiście opowieści będą milczały na temat kwestii szczegółowych. Ci czterej bracia będą oczekiwali na mój powrót i nieraz zwątpią w moje słowa. Na końcu okaże się, że pokonałem śmierć i przebaczyłem moim zabójcom. Widząc to jeden z diabłów postanowi dołączyć do moich kompanów.
Orael teatralnie wskazał palcem goblina i przerwał wypowiedź.
– Tym diabłem jesteś ty – dokończył piskliwym głosem. – Wiem, że teraz trudno ci w to uwierzyć, ale jeżeli tylko dołączysz do nas, powiedziesz goblińskie legiony w czasie wojny.
Chciwe serce goblina łomotało jak szalone.
– Przeciwnie – powiedział Raszaj. – Czytając „Fantastykę” dochodziłem do wniosku, że masz wiele racji. Nie zrozum mnie źle, nie kupuję całego tego gówna, ale pewnym racjonalnym faktom trudno przeczyć.
Orael wątpił w szczerość jego słów, ale wiedział, że mrocznego serca nie da się odmienić pod wpływam jednej lektury.
Postanowił zaryzykować.
– Oto twoja broń – położył na stole hebanową różdżkę i pchną ją tak, że wylądowała w wyciągniętych dłoniach goblina. – Zwracam ci ją i daję wybór. Możesz mnie zabić lub dołączyć do mnie. Co wybierzesz?
Raszaj zachichotał i wycelował różdżkę w Pana Oświecenia.
Lis częściowo zasłonił Oraela.
– Dołączę do ciebie.
Beryl odetchnął z ulgą i spojrzał na uśmiechniętego nefilima.
Zielona błyskawica przeleciał nad lisem i uderzyła Oraela prosto w czoło.
– Nieee! – wrzasnął kleryk.
Głowa nefilima uderzyła w ognistego lisa i po chwili całe ciało zajęło się ogniem.
– Fascynujące – wymamrotał Raszaj. – Czar nie zdążył zniknąć wraz z chwilą, gdy mózg obumarł.
– Zróbcie coś! Mieliśmy go chronić! – stary Beryl nie mógł zrozumieć dlaczego pozostali bracia nie reagowali. – Dlaczego tarcza światła go nie osłoniła? Ćwiczyliśmy jej skuteczność! Była niezawodna! Była niezawodna!
Poczuł, że został rażony błyskawicą. Padł na kolana.
Było to złudzenie, bo choć rzeczywiście klęczał, to jednak z powodu zwykłego szoku, a nie magi.
– Bracia! – wołał łkając. – Bracia!
Rogaty morderca zeskoczył z krzesła i podszedł do płonących zwłok.
Wyciągnął ręce, jakby ogrzewał się przy zwykłym ognisku.
Odwrócił się w stronę kleryka.
– Jak to zrobiłeś? – zapytał Beryl.
– Spójrz do góry – odpowiedział Raszaj.
Od belki stropowej odczepił się nietoperz i zapikował w dół. Z wyszczerzonymi kłami leciał wprost na Beryla. Pół-gnom zasłonił twarz, ale nic to nie dało.
Coś chwyciło go za nadgarstki i poderwało do góry.
– Wasyl, nie gryź! Puść go! – krzyczał czarnoksiężnik.
Pół-wampir zareagował z opóźnieniem, ale posłuchał rozkazu. Od razu doskoczył do zakapturzonego pół-elfa. Uwielbiał, gdy krew elfów lub ich bękartów wypełniała mu przełyk.
– Wasz plan był całkiem cwany, ale nie przewidział Wasyla.
– Co?
– Wasyl to wampir idioto! Jest nieśmiertelny i potrafi zahipnotyzować ofiarę – powiedział chichocząc.
– Sprowadziłeś na nas zagładę! To koniec! Ale ty nie wypowiedziałeś zaklęcia, a magia zadziałała – bełkotał. – To wbrew logice. Tylko Orael to potrafi…
Kamienne mury odbiły echo demonicznego śmiechu.
Zielony heban powoduje, że nie trzeba wypowiadać zaklęć, odpowiedział mu w myślach Raszaj. Gadka jest tylko dla picu.
– Z tym pytaniem cię pozostawiam. Choć Wasylu, uwolnimy Szandora.
Wasyl kończył właśnie wysysać pół-elfa.
Czarnoksiężnik podszedł do łkającego kleryka i wycelował w niego różdżkę.
Błyskawica natychmiast sparaliżowała pół-gnoma. Beryl mógł jedynie poruszać oczami i słyszeć piekielny chichot.
Zobaczył, jak długie czarne pazury trzymają bijące serce.
Diabeł nadział je na różdżkę z zielonego hebanu i ugryzł kawałek.
Jest jakiś pomysł na konkurs. Gorzej z wykonaniem – sporo literówek, interpunkcja szwankuje. Na przykład wołacze, Autorze, wydzielamy przecinkami. Ale jako debiut – może być.
Goblinie nosy były płaskie jak u nietoperzy i dlatego biolodzy ewolucyjni wskazywali na konieczność istnienia wspólnego przodka tych dwóch gatunków.
A konwergencja? Czy ryby i walenie mają wspólnego przodka i jest on młodszy niż antenat waleni i myszy?
a jego sylwetka przypominał humanoidów.
Literówka i słabe porównanie. Sylwetka to kształt, a humanoid to istota.
Szybko ściągną z pleców garłacza.
Literówka i nieodpowiedni przypadek. Potem już przestałam wypisywać literówki, ale trochę jeszcze ich widziałam.
Babska logika rządzi!
Pomysł ok, ale wykonanie dla mnie zbyt chaotyczne. W trakcie czytania gubiłam się, nie wiedząc o której z postaci jest dane zdanie, a tego bardzo nie lubię. Postać Oraela jak dla mnie też się “nie klei” – nie ma spójnego opisu, co chwila pojawia się jakieś nowe określenie, które nie pasuje mi do poprzednich i długo zajęło mi skojarzenie, że to cały czas mowa o tej jednej osobie.
Gdyby tak trochę nad tym popracować, doszlifować, to byłoby całkiem dobre.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
I nie lubisz Pocahontas. Albo Górniak. :) Ciekawe fragmenty. Jednak jeszcze popracowałabym nad tym tekstem, bo odnoszę wrażenie, że tak bardzo podobały Ci się pomysły na opis / żart / scenę, że wciskałeś je trochę chaotycznie i na siłę, byleby weszły. Brakuje mi płynności.
Eee, to całkiem dobre jest! A że problemy z kompozycją… To pewnie brak wprawy. Jak oglądasz film, rejestruj kolejność sekwencji i myśl, jak widzisz to Ty – Ty jako odbiorca.
Dzięki, że zechcieliście przeczytać i skomentować mój tekst. Wasze uwagi są cenne i zastosuję się do nich, gdy będę poprawiał ten tekst i pisał kolejny. :)
Zmieniałem kilka razy opisy, aby zmiścić się w 30.000 znaków i możliwe, że dlatego macie wrażenie chaotyczności. Będę pracował nad tym.
@Finkla – właśnie takich porad potrzebowałem w pierwszej kolejności. Wielkie dzięki!
@śniąca – dzięki za tę uwagę. Uważałem, że nowe określenia lepiej oddadzą kim jest Orael, ale chyba przekombinowałem.
@rooms – Pocahontas to jedna z kluczowych animacji mojego dzieciństwa, ale Górniak nie lubię. ;)
@amboroziak – dzięki za dobre słowo i radę. Następnym razem postaram się o prostszą konstrukcję historii i powściągnę ciągoty do komplikowania kompozycji.
Bardzo proszę, abyście napisali, jeżeli coś jeszcze przyjdzie Wam do głowy.
Mam jedno pytanie.
Zdaję sobie sprawę, że jest to krótki tekst, ale bedę wdzięczny za odpowiedź.
Z góry dzięki.
My typewriter had turned mute as a tomb.
Wiesz co…? Ja często przywiązuję się do bohaterów książek. Ale na tym portalu wpada kilka tekstów dziennie, więc nie gwarantuję, że jutro będę pamiętał jeszcze którąkolwiek z Twoich postaci.
Naniosłem poprawki, tam gdzie błędy rzuciły mi się w oczy. Niestety przed końcem konkursu nie zdołam zrobić nic więcej.
My typewriter had turned mute as a tomb.
Przeczytane. Komentarz po ogłoszeniu wyników :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Berylu, czekam na komentarz.
My typewriter had turned mute as a tomb.
Ależ oczywiście, bardzo proszę:
Przykład, w którym opowiadanie całkowicie przytłacza poprawność języka oraz sposób prowadzenia historii – jedno i drugie szwankuje. Opisy chaotyczne i nieco przydługie, dialogi trochę zbyt infantylne. Niestety, a szkoda.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Dzięki za konkrety. Będę dalej pracował. Co do dialogów – taki był zamysł.
My typewriter had turned mute as a tomb.
Czytałam z trudem, bo opowiadanie zdało mi się jakieś takie przegadane, nieuporządkowane i miejscami traciłam wątek, zastanawiając się, o kim i o czym czytam. Jednym słowem chaos, zbyt wielki jak na mój gust, więc i satysfakcja w lektury raczej niewielka.
Wykonanie mogłoby być lepsze. Zabawna literówka: Szandor wsadził do mordy dwa place i zagwizdał.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.