Królewna wyszła na balkon. Chłodny powiew potargał jej długie, rozpuszczone włosy.
Dłonie oparła o kamienną barierkę, która w dotyku była zimna, wręcz lodowata. Mocno zacisnęła na niej palce. Pragnęła przejąć choć odrobinę tego chłodu.
Całe królestwo płonęło, a jej ciało i dusza wraz z nim.
– Córko. – Usłyszała za sobą znajomy głos. – Wejdź do środka. Nie musisz na to patrz…
– Muszę! – krzyknęła odwracając się do niego. W jej orzechowych oczach pojawiły się łzy, ale w głosie dźwięczały siła i gniew. – Muszę ojcze. Ale nie dziwię się, dlaczego ty nie chcesz na to spojrzeć!
– Tallano…
– Nie odzywaj się do mnie! – Rozpłakała się. Miała już dwadzieścia lat, była kobietą, ale teraz wyglądała jak małe, skrzywdzone dziecko. – Nie… wybaczę… ci… tego. – Szloch był tak silny, że nie pozwalał jej płynnie mówić.
Król podszedł do niej. Wyciągnął ręce, próbując ją przytulić. Odepchnęła go.
– Nie dotykaj mnie! – Wybiegła, zostawiając go samego.
Mężczyzna westchnął ciężko, jakby dźwigał na barkach jakiś olbrzymi ciężar i mimo chęci nie był w stanie go zrzucić.
Mimowolnie spojrzał na panoramę widoczną z balkonu.
Na północy, za Wilczym lasem niebo malowała krwistoczerwona łuna pożaru. Ogień trawił tam wioski drwali. Na wschodzie, pośród bezkresnych traw ciągnęły armie nieprzyjaciela. Zbita, ciemna masa zalewała tereny przed murami miasta. Przesunął wzrok na zachód na niezdobytą ścianę wzniesioną przez samą matkę naturę – pasmo gór boga Htrae. Strome zbocza wznosiły się wysoko, zakończone ośnieżonymi szczytami.
Myślał, że może choć ten widok go uspokoi. Mylił się.
Zza gór, w najbardziej wysuniętym ku lasom miejscu, wznosiły się ciemne słupy dymów. To płonęła Octama.
– Czas to zakończyć – powiedział na głos, jakby próbując przekonać samego siebie do słuszności tego zamiaru.
Odwrócił wzrok. Przyszło mu to łatwiej niż myślał. Po czym odszedł, zostawiając za plecami ogień i śmierć.
Tallana ostrożnie dotknęła rękojeści. Lekko wysunęła klingę ze skórzanej pochwy. Metal błysnął odbitym światłem.
Zacisnęła mocno palce na uchwycie i dobyła miecza. Uśmiechnęła się jak małe dziecko, które w końcu dostało upragnioną zabawkę.
Zamarkowała kilka nieumiejętnych cięć. Roześmiała się głośno, nie mogąc dłużej pohamować radości.
Dotknęła ostrza. Tak jak to sobie wyobrażała, było zimne. Kochała chłód, a także wszystko co go dostarczało.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Królewna szybko schowała miecz do pochwy. Spanikowana objęła go próbując ukryć w ramionach. Rozejrzała się nerwowo po komnacie. W końcu uklękła przy łóżku i wsunęła pod nie broń.
– Proszę! – Starała się, by uśmiech znikł z jej twarzy zastąpiony zimnym, pozbawionym wyrazu grymasem. – Można wejść!
Król Teodor postanowił wyruszyć osobiście, pomimo, że wszyscy mu to odradzali.
– Chcę spojrzeć diabłu w twarz. – Tymi słowami kontrargumentował wszystkie sprzeciwy.
– To niepodobieństwo, by władca pełnił funkcję posłańca! – Próbował przemówić mu do rozsądku członek królewskiej rady Vegrat. – Wasza miłość, tak się nie godzi. Wasz brat Bregon nigdy, by…
– Mój brat nie żyje – odparł zimno król. – Zginął w boju broniąc tego wszystkiego. W przeddzień jego wyprawy prosił mnie, bym z nim wyruszył. Odmówiłem. Jeśli teraz zginę może choć tak odkupię ten błąd. – Zamilkł na chwilę wpatrzony w łunę pożaru, która nawet teraz, w świetle poranka nic nie straciła ze swej intensywności. – Ale jeśli wrócę to tylko na kolanach, a wraz ze mną będziecie musieli uklęknąć wszyscy.
Nikt więcej już się nie odezwał.
Król Teodor dosiadł karego wierzchowca. Razem z nim ruszyło tylko dwóch ludzi ze straży królewskiej. Ubrani byli w kolczugi, szkarłatne płaszcze i złote hełmy.
Władca na przyprószone siwizną włosy wcisnął tylko koronę. Umieszczone w niej drogocenne kamienie rozbłysły jaskrawo.
Jedni mówili, że to na znak pomyślności wyprawy, inni przeciwnie, widzieli w tym ostatnie iskierki dogasającego życia.
Król Teodor wkroczył do namiotu władcy barbarzyńców – Herkina.
– Złóżcie broń! – rozkazał jeden ze strażników.
– Przybyłem tu jako poseł, ale jestem także królem – rzekł zimnym, stanowczym głosem. – Mogę złożyć przysięgę, że nie dobędę broni, ale jej nie oddam.
Roześmiał się ktoś w głębi namiotu.
Teodor spojrzał w tamtą stronę. To rechotał siedzący na wielkim tronie Herkin. Jego długie włosy opadały do ramion, ciemna broda sięgała pasa, a na głowie spoczywała korona. Z tej odległości i przy słabym świetle wyglądała jakby była zrobiona z drewna.
– Zostawcie go – rozkazał Herkin. – Niech ma ten swój mieczyk.
Posła, wraz ze swoją strażą podprowadzono bliżej. Zatrzymano ich dopiero kilka kroków przed barbarzyńskim władcą.
– Witam cię Herkinie Śmiały w imieniu własnym i mych poddanych…
– W dupie mam twoje powitania – przerwał mu. – Do rzeczy królu umierającego królestwa, do rzeczy!
– Przybyłem prosić cię o zawieszenie broni…
Herkin roześmiał się głośno.
– Pojebało cię! – odparł nadal rozbawionym głosem. – Teraz to możesz prosić, ale najwyżej o lekką śmierć!
– Okaż łaskę, a ofiaruję ci to miasto i całe moje królestwo.
– Przecież ono już należy do mnie! – wrzasnął barbarzyńca. – Ślepyś ciulu, czy jak?! Nie wiesz co oznaczają te pożary? Co oznacza ta armia przycupnięta przy twych murach?
Teodor zacisnął pięści próbując zapanować nad wzbierającą wściekłością.
– Głupiś, żeś tu przyszedł, pośle w koronie – podjął po chwili spokojniejszym głosem. – Nie zostało ci nic co mógłbyś mi zaoferować.
– Jest jedna taka rzecz.
Herkin poprawił się na tronie.
– Mów!
– Ręka mojej córki – wypowiedział te słowa, choć nie mógł uwierzyć, że jego desperacja sięgnęła tak daleko.
Jeden z jego strażników drgnął słysząc tą propozycję, ale szybko się uspokoił.
Władca barbarzyńców wstał. Opuścił spodnie odsłaniając zwisającą męskość. Natychmiast pojawiły się dwie kobiety, uklękły przy nim i zaczęły się przepychać, by móc ją possać.
– Mam tysiąc dziwek – rzekł surowym głosem. – Nie potrzebuję kolejnej kurwy!
Teodor położył dłoń na rękojeści miecza.
Tuzin strażników otoczyło Herkina dobywając broni.
– Spieprzać! – Władca barbarzyńców przecisnął się między nimi. Spodnie miał już podciągnięte. – Gówno twe przysięgi warte. – Zatrzymał się tuż przy nim. Spojrzeli sobie w oczy. – Powinienem kazać obciąć ci tą pieprzoną łapę!
Teodor odsunął rękę, ale jeden z jego strażników dobył broń, zamachnął się na Herkina. Któryś z barbarzyńców rzucił się ofiarnie, przyjął cios.
Ostrze gładko przeszło przez szyję odejmując głowę. Krwawy czerep poturlał się po podłodze.
Strażnicy Herkina zareagowali natychmiast. Otoczyli swego władcę, a jeden z nich dźgnął nagle odrętwiałego zamachowca w pierś.
– I kto tu, kurwa jest barbarzyńcą! – wrzasnął Herkin. – Ja nigdy nie posyłałem skrytobójców z poselstwem!
Ranny strażnik upadł na ziemię. Miecz nadal spoczywał w jego trzewiach.
Teodor przyklęknął przy nim.
– Chłopcze, dlaczego to zrobiłeś? – Ostrożnie podniósł jego głowę i położył na swych kolanach.
– Poselstwo skończone, tak jak twoje królestwo.
Król ściągnął hełm z głowy umierającego i natychmiast pobladł.
– Tallana… – wydusił z trudem przez zaciśnięte gardło.
Tallana czuła wyraźnie tkwiący w jej ciele miecz. Jego ostrze było zimne niczym lodowy sopel.
Uśmiechnęła się.
Kochała chłód, a także wszystko co go dostarczało.