Karen, mała Karen, idzie wąską ścieżką przez łąkę. Mgła zasnuwa okolicę, zimny wiatr hula wśród nagich konarów drzew. Mała Karen zastanawia się, która jest godzina i jak dawno wyszła z domu. Niebo zasnuwają chmury, panuje półmrok, zapewne jest już po zachodzie słońca. Dziewczynka zaczyna odczuwać niepokój; nie zna tego miejsca i nie wie, dokąd ma teraz podążyć. Zatrzymuje się, po chwili jednak podejmuje marsz. Wkrótce dostrzega zarys budynku majaczący w gęstniejących ciemnościach. Małą Karen ogarnia coraz silniejszy lęk, ale podchodzi do drzwi i ze ściśniętym gardłem naciska na ciężką, mosiężną klamkę. Drzwi skrzypiąc ustępują i rozwierają się na oścież, odsłaniając niewyraźny, biały kształt, chyba ludzką postać, stojącą parę metrów za progiem. Dziewczynka bardzo się boi. Domyśla się, że postać w mrocznym korytarzu jest kimś lub czymś złym i plugawym, przed czym należy natychmiast uciekać.
Mała Karen skądś już wie, że biała postać to kobieta.
Tak, w rzeczy samej to jakby kobieta, o długich włosach; wyciąga rękę i stąpa powoli w stronę struchlałego przybysza, chwiejąc się i kulejąc.
Aaach– przerażona Karen obudziła się zlana potem i trzęsąc się z emocji. Łapiąc gwałtownie oddech, kurczowo ściskała pościel małymi rączkami. Wstała z łóżka, podeszła do drzwi balkonowych i otwarła je na oścież. Ciepłe powietrze ogrzane przez poranne słońce dostało się do pomieszczenia wraz ze śpiewem ptaków. Dziewczynka uspokajała się z wolna. Trwoga stopniowo ustępowała miejsca uldze, że bliżej nieokreślone zagrożenie już nie istnieje. Nagle do pokoju weszła trzydziestoletnia kobieta, szybko podbiegła do dziewczynki i wzięła ją w ramiona.
– Córeczko kochana, czy wszystko dobrze?
– Tak, mamusiu, miałam znów zły sen, ale już wszystko dobrze. – Dziecko zaczęło cicho szlochać.
– Nie bój się, z mamusią jesteś bezpieczna. – Matka tuliła mocno córkę. Po chwili nadeszła pokojówka i otrzymała dyspozycje, aby pomóc ubrać się dziewczynce i przyprowadzić ją na śniadanie. Pani domu weszła do salonu, gdzie przebywał już jej mąż, dystyngowany, około czterdziestoletni mężczyzna. Na widok żony wstał i z niepokojem zwrócił wzrok w jej kierunku.
– Co z małą? Znowu miała te koszmary?
– Niestety tak – odparła matka Karen z lekkim znużeniem w głosie. – To już czwarty raz w ciągu ostatniego miesiąca.
– Takie sny to coś nienormalnego, szczególnie u jedenastoletniego dziecka – stwierdził ojciec lekko zniecierpliwiony – myślę, Ingrid, że będziemy musieli poprosić o wizytę doktora.
Dziewczynka weszła do salonu. Mężczyzna ucałował ją, po czym cała trójka zasiadła do śniadania.
Kiedy parę miesięcy wcześniej Bjoern i Ingrid przybyli wraz z córką do posiadłości w Osby, Karen była bardzo szczęśliwa. W porównaniu z raczej monotonną egzystencją w mieście, pomimo niewątpliwie wysokiego statusu materialnego jej rodziców, pozwalającego na wynajmowanie komfortowego mieszkania w kamienicy, życie wielkim starym domu na wsi wydawało się znacznie barwniejsze i ciekawsze. Posiadłość została odziedziczona po babce Karen, czyli po matce jej ojca, która prawie wszystko, co posiadała, przepisała w spadku synowi, zastrzegając jedynie, że ma on zapewnić ciągłość zatrudnienia służbie. Bjoern i jego żona od lat nie utrzymywali kontaktów z matką i teściową, dlatego jej testamentalna decyzja była dla wszystkich zaskoczeniem.
Karen wiedziała, że w złym tonie jest bycie radosnym w obliczu czyjejś śmierci, tym bardziej kogoś bliskiego, nie potrafiła jednak opanować entuzjazmu na wieść o perspektywie zamieszkiwania w rezydencji otoczonej urokliwym ogrodem i położonymi nieco dalej wrzosowiskami. Już pierwszego dnia po przyjeździe dziewczynka z przejęciem zwiedzała wszystkie pokoje i salony, kuchnię, łazienki i nawet poddasze, na którym mieszkała służba. Jeszcze bardziej fascynujący wydał się jej park w angielskim stylu, z ogromnymi drzewami i niewielkim domkiem myśliwskim. Można w nim było podziwiać zachody słońca nadające okolicy baśniowy wygląd, słuchać dowoli treli słowików, przyglądać się wiewiórkom i innym drobnym zwierzakom.
Gdy euforia minęła i Karen przyzwyczaiła się do nowego miejsca, w dalszym ciągu czuła się tu świetnie i nawet brak koleżanek nie był dla niej uciążliwy, tym bardziej, że wynajęta guwernantka skutecznie zapobiegała pojawieniu się tęsknot tego rodzaju, z zaangażowaniem wykładając francuski, geografię i literaturę ojczystą. W dużej bibliotece obok gabinetu ojca znajdował się pokaźny księgozbiór, były też rozmaite lalki i zabawki, jednak póki co, największą przyjemność Karen czerpała z samotnych wycieczek po okolicy, przyrzekając rodzicom przed każdym wyjściem, że nie w uwikła się w jakąś nieprzyjemną przygodę.
Niestety czas radości i spokoju został przerwany pewnej nocy, kiedy to dziewczynka zerwała się z krzykiem, który zaalarmował wszystkich domowników. Matka długo próbowała uspokoić córkę, ale dopiero przed świtem mała ochłonęła na tyle, by móc znowu zasnąć. Ojciec z początku nie przykładał wagi do tego incydentu, kładąc go na karb dużej ilości wrażeń i zabaw w poprzednim dniu, bądź też złego przewietrzenia pokoju, ale Ingrid próbowała dowiedzieć się od córki, co za koszmar spowodował u niej taki przestrach.
– Bardzo się bałam – powtarzała Karen, opowiedziawszy matce sen, choć nie była w stanie precyzyjnie określić, co ją tak przeraziło. – Nie chciałabym, żeby przyśniło mi się to jeszcze raz.
Kolejne tygodnie mijały w spokoju. Lipiec, który nawet na tej szerokości geograficznej bywa upalny, przyniósł okolicy wysokie temperatury i suche powietrze. Karen, Ingrid i guwernantka często wychodziły na spacery do parku; ruch i zabawy na świeżym powietrzu pozytywnie oddziaływały na jedenastolatkę. Była radosna i pełna energii. Podczas jednej z takich wycieczek, w niedzielę, kobiety spotkały mieszkańców sąsiedniego domostwa odpoczywających na ławce pod starym dębem. Dwoje młodych ludzi w wieku podobnym do rodziców Karen zabrało ze sobą trójkę swoich dzieci; najstarsza dziesięcioletnia Marta z zainteresowaniem przywitała nową koleżankę. Od tej pory obydwa trzpioty spotykały się dwa lub trzy razy tygodniu, najczęściej w domu Ingrid.
Rodzice stopniowo zapomnieli o koszmarze, który niepokoił ich małą córeczkę, ona sama także nie pamiętała o nieprzyjemnym przeżyciu. Lecz oto upiorny sen ponownie nawiedził dziewczynkę. Stało się tak jeszcze trzy razy, aż do tej nocy.
Po śniadaniu Bjoern oznajmił, że każe zaprząc bryczkę i pojedzie po doktora Paulusa.
– To stary, doświadczony lekarz. Na pewno znajdzie sposób, żeby pomóc naszej córce – rzekł z przekonaniem.
Niebawem doktor został przywieziony na miejsce. Kazał małej rozebrać się do pasa, dokładnie ją obejrzał i ostukał, zajrzał do gardła, popatrzył w oczy świecąc w nie latarką, i każąc pacjentce nimi przewracać. Po zakończonym badaniu poprosił na stronę rodziców.
– Z fizycznego punktu widzenia nic jej nie jest. Nie zauważam również oznak jakiejś istotnej psychicznej niedyspozycji – oznajmił lekarz, drapiąc się po siwej brodzie.
– Skąd zatem te koszmarne sny? – dociekał Bjoern.
– Wygląda na to, że to objaw nerwowej nadwrażliwości. Duża ilość wrażeń i przeżyć kumuluje się w delikatnej, rozwijającej się psychice i pobudza wyobraźnię. Zostawię krople, proszę podawać je córce z wodą dwa razy dnia oraz, co ważne, trzymać ją z dala od emocjonujących wydarzeń w ciągu najbliższych tygodni. Nie należy także przemęczać dziecka nauką.
Gdy ojciec odprowadzał lekarza do bryczki przed domem, ten zatrzymał się, jakby ważąc coś w myślach i zapytał:
– Czy we śnie córki powtarza się zawsze ta sama sytuacja?
– Z tego, co wnoszę z jej relacji, to tak właśnie jest. Jakaś budząca grozę kobieta wypowiada do Karen niezrozumiałe słowa, dziewczynka twierdzi, że zdanie wydaje się niedokończone, jakby brakowało jednego wyrazu, ale zawsze wtedy budzi się wylękniona i wyczerpana. Czemu pan o to pyta?
– Cóż, przyszło mi na myśl, że można by taki sen interpretować jako rodzaj ostrzeżenia.
– Ostrzeżenia? Co pan ma na myśli?
– Nie jest wykluczone, że podświadomość pana córki w przeczuwa nadchodzące niebezpieczeństwo, jakąś groźną dla dziewczynki sytuację, która wydarzy się w przyszłości i dlatego produkuje taką wizję.
– Wierzy pan w prorocze sny, doktorze? – uśmiechnął się z lekką ironią Bjoern.
– Jest to tylko hipoteza, słyszał pan zapewne o modnych obecnie teoriach – Adler, Jung…, sam byłem niedawno na wykładzie tego drugiego… Tak, myślę jednak, że to po prostu dziecięca nadwrażliwość.
Lekarz wsiadł do bryczki i dał znak woźnicy do odjazdu. Nie podejrzewał, jak szybko przyjdzie mu znowu odwiedzić stary dwór.
*
Po paru dniach Ingrid w towarzystwie guwernantki wybrała się na pieszą wycieczkę po okolicy. Karen została w domu, postanowiono przez jakiś czas nie pozwalać jej na większy wysiłek. Granatowe chmury zbierały się od rana wróżąc silne opady, ale kobiety z determinacją wyruszyły na przechadzkę. Gdy były jakieś dwa kilometry od domu, lunął deszcz i niefortunne podróżniczki, pomimo osłaniania się parasolami, powróciły całkiem mokre. Niestety Ingrid poczuła się źle po południu, chwyciły ją dreszcze, a wieczorem była już mocno rozpalona i kaszlała. Trzeba było kolejny raz posłać po lekarza, którego służący przywiózł samochodem koło północy.
– Nie jest dobrze – sucho stwierdził doktor Paulus po obejrzeniu chorej. – Chyba doszło do infekcji płuc. Może rozwinąć się zapalenie. Muszę podać penicylinę.
Ingrid otrzymała silne leki, które nie pomagały. Z dnia na dzień wyraźnie słabła, majacząc i rzucając się w gorączce. Po czterech dniach niespodziewanie oprzytomniała i zaczęła wzywać Karen. Wystraszoną dziewczynkę przyprowadzono do pokoju chorej; rzuciła się matce na szyję, przeczuwając nieszczęście.
– Moja maleńka – wyszeptała z trudem Ingrid – mama będzie musiała cię opuścić… przytul się do mnie mocno… i pozwól, pozwól mi… pocałuj mnie po raz ostatni. Pamiętaj, że bardzo cię kocham…
– Mamusiu, nie umieraj – zaczęło zawodzić dziecko wstrząsane spazmatycznym płaczem. – Nie zostawiaj mnie! Dla męża i zgromadzonej służby było jasne, że to już ostatnie minuty życia pani domu. Bjoern kurczowo ściskał dłoń żony, ale chora opadła bezwładnie na poduszkę i zamknęła oczy.
Wrzeszczącą wniebogłosy Karen trzeba było siłą odrywać od martwej matki. Doktor, który niebawem przyjechał, by stwierdzić zgon, zaaplikował małej silny środek uspokajający.
– Bóg mi świadkiem, że nie zamierzałem być tak częstym gościem w pańskim domu – powiedział do zbolałego męża ze szczerym współczuciem.
*
Po pogrzebie matki dziewczynka wpadła w apatię. Najdroższa istota odeszła w okresie, gdy najbardziej jej potrzebowała. Przybity ojciec, choć opiekował się córką jak mógł najlepiej, nie był stanie zastąpić matczynej miłości. Karen straciła ochotę do jedzenia i nauki, nie mówiąc o zabawie. Nie miewała też marzeń sennych ani nie była nękana przez swoją ponurą wizję.
Jednak pewnego wieczoru, gdy zapadała w sen, do jej usypiającej świadomości dotarła złowroga myśl, że będzie ponownie przeżywać mroczny koszmar.
Karen idzie ścieżką przed łąkę stopniowo przechodzącą we wrzosowisko. Jest mgła i półmrok. Dziewczynka ma wrażenie, że kiedyś tu była i spotkało ją coś złego. Bardzo złego. Ma ochotę odwrócić się i pobiec w przeciwnym kierunku, ale jakaś siła zmusza ją do marszu naprzód. Zauważa bryłę budynku, chyba willi albo starej rezydencji. Drzwi są otwarte na oścież. Mała podróżniczka wkracza do wewnątrz i kieruje się w stronę schodów. Z każdym krokiem odczuwa wzbierający w niej strach. Jej kolana drżą, a w gardle jest sucho, mimo, że bezustannie połyka ślinę. Tak bardzo chciałaby się czegoś napić. Wchodzi na piętro po skrzypiących schodach i zauważa kolejne drzwi, od pokoju. Również są otwarte. Nozdrza Karen chwytają stęchłą woń, nieprzyjemną i duszącą, przypomina sobie, że czuła taki zapach od gliniastej ziemi, świeżo skopanej przez ogrodnika na wiosnę. Karen czuje obezwładniającą grozę, domyśla się już bowiem, kogo lub co teraz ujrzy. Faktycznie, po chwili w ciemnym pomieszczeniu ukazuje się ludzka sylwetka – ubrana na biało postać wyciąga rękę i kroczy w kierunku dziecka, zataczając się lekko. Pomimo panującego mroku widać trupiobladą twarz i oczy mieniące się dziwnym blaskiem.
„Czekałam na ciebie” – straszny, ochrypły głos niespodziewanie wydostaje się spomiędzy nieruchomych, choć rozwartych warg.
– Mamo, mamusiu ratuj mnie! – przeraźliwy krzyk poderwał ojca zatopionego w lekturze w sąsiadującym gabinecie. Po kilkunastu sekundach on i guwernantka byli w sypialni Karen. Mężczyzna zaczął uspokajać zanoszące się od płaczu dziecko. Kiedy dziewczynka odzyskała w pełni przytomność i dotarło do niej, że matka już nigdy nie przybędzie, wtuliła głowę w poduszkę i wydawała płaczliwe jęki. Ojciec wyciągnął córkę z pościeli i usadowił siłą na swoich kolanach. Mocno trzymając dziecko, mówił do niego łagodnie, ale stanowczo:
– Cicho, już dobrze, nic ci już nie grozi.
Po pół godzinie oczy zaczęły się jej kleić i w końcu, znużona płaczem, zasnęła. Nauczycielka zaproponowała, że będzie czuwać przy łóżku Karen przez resztę nocy, na co Bjoern przystał z ochotą, prosząc także, by nie gasiła lampy w sypialni.
W trakcie śniadania dziewczynka siedziała za stołem w milczeniu, nic nie jedząc i nie mówiąc ani słowa. W pewnej chwili podeszła do ojca i rzekła do niego z nagłym ożywieniem:
– Tatusiu, ja już nie chcę tutaj mieszkać.
– Co ty mówisz, kochanie?
– Nie chcę dłużej mieszkać w tym okropnym domu, nienawidzę go!
– Przecież tak bardzo ci się tu podobało, nie pamiętasz? – odpowiedział zakłopotany Bjoern.
– Tak, ale wtedy mama żyła. I nie śniły mi się te ohydne koszmary. Ten dom jest brzydki i zły. Tato, chcę z powrotem do miasta, do naszego mieszkania!
– Moja mała damo, w pełni rozumiem twój smutek, mnie również jest ciężko po śmierci twojej mamy. Ale ten dom odziedziczyliśmy po babci. Jest duży i wygodny, masz tu przecież koleżankę, chcesz ją zostawić? A poza tym, nasze poprzednie mieszkanie w kamienicy z pewnością wynajął ktoś inny.
Karen spuściła na moment oczy, ale szybko je podniosła.
– Martę będę odwiedzać… może…, co jakiś czas, a w mieście możesz wynająć coś innego.
I zaraz dodała:
– Jeżeli tu zostanę, to umrę…
– Mój Boże, co ty wymyślasz!
– Umrę na pewno, nie chcę tu mieszkać !
Bjoern wstał i przetarł twarz dłonią.
– Dobrze, pozwól mi się zastanowić.
„Może rzeczywiście trzeba opuścić to domostwo, w przeciwnym wypadku może dojść do następnej tragedii.” – pomyślał, spoglądając z troską na bladą, wycieńczoną twarzyczkę. Jeszcze tego samego dnia podjął ostateczną decyzję.
*
Karen wydawała się uszczęśliwiona powrotem do miasta. Przed wyjazdem pożegnała się z Martą, zostawiając jej na pamiątkę swoją najładniejszą lalkę i „Wyspę Skarbów” oraz przyrzekając, że na pewno odwiedzi ją kiedyś w Osby. Ojciec Karen nie chciał pozbywać się starego dworu, udało mu się natomiast znaleźć dzierżawcę posiadłości. Nowy najemca obiecał, podobnie jak uprzednio Bjoern adwokatowi, nie zwalniać służących, o ile sami nie postanowią odejść, i nie wycinać zabytkowych drzew w parku. Karen wiedziała, że będzie jej brakować guwernantki, ale wierzyła, że spotka inne miłe nauczycielki.
W mieście ojciec wynajął komfortowy apartament w eleganckiej dzielnicy. Niezwłocznie też zapisał córkę do elitarnej szkoły dla dziewcząt, przekonany, że towarzystwo rówieśniczek wywrze zbawienny wpływ na młodą osóbkę po przykrych doświadczeniach.
Nadzieje Bjoerna nie okazały się płonne. Karen z tygodnia na tydzień odzyskiwała pogodę ducha i radość życia właściwe dzieciom w jej wieku. Choć wkrótce zamieszkała w internacie, to w każdą niedzielę ojciec przyjeżdżał w odwiedziny i jeżeli tylko pogoda dopisywała, spacerowali długo po bulwarach, a później odpoczywali na ławce i rozmawiali. Niejednokrotnie samotny rodzic zabierał swoją pociechę do objazdowego cyrku albo wesołego miasteczka, a kiedy trochę podrosła, także do teatru, a nawet opery. Późnym wieczorem lub w poniedziałek rano, Bjoern odprowadzał córkę do internatu, ale dziewczynka nie smuciła się zbytnio; wiedziała, że jej tato nie odjeżdża daleko, pozostaje przecież w tym samym mieście. W rzeczy samej – Bjoern pragnął kontaktów córki z innymi dziećmi, ale za nic w świecie nie dopuściłby do długotrwałego rozstania z córką – teraz była ona jedyną istotą, którą kochał i dla której gotów był poświęcić resztę swojego życia.
O zmarłej żonie nie zapomniał, mimo, że ani razu nie odwiedził jej grobu w Osby, bo nie miał na to wystarczająco siły; nie brał też pod uwagę związania się z kimś innym.
*
Gdy Karen skończyła trzynaście lat, zaczęła przypominać młodą damę. Nie bawiła się już lalkami, zaczytywała się natomiast klasykami poezji miłosnej i z coraz większym zaciekawieniem obserwowała młodych przedstawicieli płci przeciwnej.
W połowie czerwca, tuż po rozdaniu świadectw, nastolatkę spotkała miła niespodzianka: otrzymała list od swojej dawnej koleżanki – Marty, która w imieniu rodziców zapraszała Karen i jej tatę na wieś.
– Tatusiu, jedźmy tam, na dwa lub trzy tygodnie – niezwłocznie podjęła temat dziewczynka.
– Widzisz, będę miał sporo spotkań w interesach w najbliższym okresie – wiesz przecież, że muszę myśleć o naszym utrzymaniu – odrzekł Bjoern. – Ale możesz tam pojechać w towarzystwie pani Hanssen.
Karen nie była zachwycona perspektywą towarzystwa leciwej kucharki, ale bardzo chciała ponownie zobaczyć swoją przyjaciółkę i nacieszyć się urokami letniej przyrody. Złe wspomnienia prawdopodobnie ulotniły się z młodego umysłu, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie obserwując żywiołowość nastolatki.
– Nie przeraża cię już stary dwór? – zapytał Bjoern, jakby mimochodem.
Dziewczynka zamilkła na chwilę.
– Trochę tak, tatusiu, jak sobie o nim pomyślę, to ciarki przechodzą mi po plecach. Ale przecież nie będę tam mieszkać. Nie mam też zamiaru się tam pokazywać.
Następnego dnia Bjoern odwiózł na dworzec kolejowy Karen oraz jej tymczasową opiekunkę.
– Do zobaczenia za dwa tygodnie, kochanie. Proszę na nią uważać, pani Hanssen! – zawołał do wychylonych przez okno kobiet.
Pociąg wolno ruszał z miejsca, a mężczyzna machał na pożegnanie, nie mogąc wyzbyć się irracjonalnego, nieprzyjemnego odczucia, że widzi swą córkę po raz ostatni.
*
Marta i jej rodzice z radością powitali Karen. Zapowiedzieli, że nie pozwolą jej odjechać wcześniej niż po trzech tygodniach, choć najchętniej zatrzymaliby ją do końca wakacji. Marta była uszczęśliwiona, gdyż w ciągu roku szkolnego, z uwagi na korzystanie z usług prywatnej nauczycielki, mogła liczyć prawie wyłącznie na towarzystwo rodziców i młodszego rodzeństwa. Mimo, iż o rok młodsza od Karen, również stopniowo porzucała zainteresowanie zabawkami, pasjonowała się natomiast grą w szachy i warcaby oraz czytaniem. Z ogromnym zainteresowaniem słuchała relacji przyjaciółki z jej życia w mieście oraz poczynań w szkole.
Już następnego dnia dziewczynki wybrały się na przechadzkę do lasu znajdującego się w granicach posiadłości rodziców Marty. Karen nie miała ochoty zbliżać się do rezydencji swojej babki i nawet uważała, żeby nie spoglądać w tamtym kierunku podczas spaceru. Postanowiła natomiast odwiedzić grób matki na przykościelnym cmentarzu. Uklękła przed mogiłą i odmówiła modlitwę a z jej oczu płynęły łzy. Jednak w porze obiadu czarne myśli zniknęły i dziewczynka wesoło szczebiotała z Martą. Kolejne dni upływały na wspólnych zabawach, piknikach i spacerach.
Z końcem lipca trzeba się było szykować do powrotu. Karen z chęcią przedłużyłaby swój pobyt w domu Marty, wszakże wiedziała, że ojciec tęskni za nią w mieście. W ostatnim dniu przed wyjazdem pojawiła się w jej głowie natrętna myśl, żeby zobaczyć, wbrew wcześniejszym postanowieniom, jak obecnie wygląda stary dwór, gdzie przeżyła tak wiele dobrych i złych chwil. Niebawem podjęła decyzję, że to uczyni. Jednak nie zdradziła nikomu swojego zamiaru. Przed wieczorem poinformowała tylko domowników, iż chce jeszcze w samotności pożegnać matkę na cmentarzu. W momencie, gdy wychodziła na drogę prowadzącą do posiadłości ojca, zaczęła się zastanawiać czy dobrze postępuje, ale jakiś wewnętrzny impuls skłonił ją do porzucenia wątpliwości.
Ominęła cmentarz i zeszła z traktu na łąkę kierując się w stronę wrzosowiska przylegającego do majątku babki. Liczyła na to, że w ten sposób szybciej będzie na miejscu.
*
W czasie, gdy Karen przemierzała wrzosowisko, gęste chmury przesłoniły niebo i zbliżające się do horyzontu słońce, a w coraz chłodniejszym powietrzu formowała się nisko położona mgła. Krajobraz przybrał ponury i złowrogi wygląd. Dziewczynce wydało się, że była tu wcześniej, ale nie była w stanie przypomnieć sobie kiedy i w jakich okolicznościach. Niebawem jej oczom ukazał się park oraz przebijające między drzewami jasne ściany starej rezydencji. Szybkimi krokami zbliżała się do starego domostwa, aż w końcu stanęła na jego dziedzińcu.
Panowała przygniatająca cisza przerywana jedynie posępnym zawodzeniem wichru wśród konarów drzew. Dziewczynka niespodziewanie uświadomiła sobie, że jest w miejscu, o którym śniła w swoich koszmarach. Nagłe odkrycie wywołało falę lodowatego zimna w jej żyłach i tętnicach. Strach nieomal ją sparaliżował, gdy zdała sobie sprawę, że znajduje się na tym pustkowiu zupełnie sama i nie może liczyć na towarzystwo ani wsparcie przyjaznych osób. Faktycznie, obecnie stary dom był opuszczony, ponieważ tymczasowy dzierżawca zrezygnował po roku z najmu. Bjoern ostatecznie zdecydował się na sprzedaż całej posiadłości, licząc na to, że znajdzie szybko nabywcę, dzięki któremu będzie mógł zabezpieczyć przyszłość córki.
Karen zapragnęła odwrócić się i pobiec ile sił w nogach w kierunku wrzosowiska, by móc później spokojnie wrócić do domu Marty (jakże żałowała, że nie ma jej teraz przy niej), ale obezwładniająca, nieprzeparta siła uniemożliwiła jej jakikolwiek ruch wstecz, dokładnie jak niegdyś w diabolicznym koszmarze. Wtedy drzwi powoli i ze skrzypieniem otwarły się, ukazując mroczne wnętrze. Dziewczynka postąpiła naprzód, zupełnie wbrew swojej woli, jakby pchnęła ją jakaś niewidzialna, upiorna ręka.
Posuwała się przed siebie niczym w transie. Chciała krzyczeć i błagać o pomoc, ale nie potrafiła wydać głosu, chciała modlić się albo płakać, lecz nie była w stanie uronić łzy. Było dla niej jasne, że spotka kogoś, albo raczej c o ś okropnego, co już od dawna zagrażało jej w snach. Ale tym razem nie będzie już ucieczki, jak kiedyś, do realnego świata, w ramiona troskliwej matki.
Mała Karen, nie – trzynastoletnia już Karen, wspina się po schodach na piętro i zauważa kolejne drzwi. Są otwarte. Korytarz wypełnia trupia poświata. Panienka podnosi rękę i ociera spocone czoło. Ciężko oddycha, gdy z mroku wyłania się kobieta, chwiejąca się na nogach, ubrana na biało, cuchnąca odorem ziemi. Wtedy Karen rozpoznaje jej twarz. I wie już na pewno, że piekło istnieje.
Postać staje naprzeciw dygoczącej dziewczyny i wyciąga do niej rękę. Odmykają się usta, przypominające ciemną jamę i pozostając nieruchome wypowiadają zdanie, które tym razem pada w całości:
– Czekałam na ciebie, córeczko.
Wiktoriańska opowieść. Trochę jak L.Montgomery:) Skróciłabym jedak tu i ówdzie.
Rzeczywiście, nie jest to tekst przystosowany dla osób lubujących się w wulgaryzmach i jarmarcznym humorze. :)
pozdro
Nie rozumiem co masz na myśli, bo jeśli mój ostatni tekst, to zachęcam do przejrzenia reszty i napisania paru rzezcy w różnych stylach. I chyba nie zrozumiałaś mojego posta (?) skąd ten atak ? Nieładnie.
Bynajmniej, to miał być tylko taki dowcip, dlatego uśmiech ( :) ) na końcu zdania .
Sorry, przeczytałem poniewczasie twoje opowiadanie, faktycznie miałaś/eś powody być dotknięta/y... moim żartobliwym komentarzem...
A za twoją pierwszą wypowiedź oczywiście jestem wdzięczny.
Ja dałem 4, bo opowiadanko fajne, choć jedna rzecz drażniła mnie w nim straszliwie. Mianowicie w całym tekście, mnóstwo razy pojawiało się "się". Nie wiem czy jest to błąd, jednak dla mnie nadużywanie tego zaimka jest strasznie rażące i przeszkadza mi w czytaniu. Tu się, tam się, on się... Co za dużo to niezdrwo.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Opowiadanie, choć bardzo przewidywalne, czytało się nieźle. Przeszkadzały jednak liczne usterki, literówki i trochę powtórzeń.
Dwa czy trzy razy, pisząc o Karen, użyłeś określenia zupełnie nie pasującego do tekstu – nastolatka, termin ten pojawił bowiem w połowie XX wieku.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Komentarz do regulatorzy: zastanawiam się jak rozumieć “przewidywalność” opowiadania. Wszak dopiero ostatni wyraz opowiadania wskazuje, kim jest mroczna istota stojąca przed główną bohaterką, a wcześniej ukazująca się jej w (proroczych) snach. Zastanawiam się, które sformułowanie w całym tekście pozwala na odgadnięcię tożsamości owej istoty. Kwestia dotyczy wyłącznie logiki, nie sfery literackiej, tym niemniej mnie zaciekawiła.
Wybacz, Smelcie, ale obawiam się, że Twoja ciekawość nie zostanie zaspokojona – minęło prawie dwa i pół roku od kiedy czytałam opowiadanie i cóż… w ogóle go nie pamiętam. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.