Pomarańczowe niebo Tytana przecięła jasna smuga.
Pędząc z prędkością meteoru, przez gęstą atmosferę księżyca przedarła się niewielka kapsuła. Kilometr nad powierzchnią uruchomiła silniki hamujące; stopniowo wytracając szybkość, kierowała się na płaskowyż, wyrastający nad resztą okolicy.
W końcu dotknęła gruntu, wzburzając wokół siebie chmurę pyłu. Jej jedyny pasażer nie czekał, aż pył opadnie; otworzył śluzę, wyszedł i postawił stopy na skalnym podłożu.
– Jestem na dole – powiedział cicho do komunikatora, przypiętego wewnątrz hełmu.
– Dwieście milionów! Jasna cholera, Henry, mamy DWIE – ŚCIE – MI – LIO – NÓW! To jest absolutny rekord!!! – rozległ się krzyk w jego mikrosłuchawkach.
Mężczyzna przystanął i wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Oglądał go co czwarty człowiek w Układzie Słonecznym.
*
– Powiedziałabym, że sytuacja jest trudna – mówiła dwa tygodnie wcześniej Anna Gerling. – Ale to byłoby cholerne niedopowiedzenie. Sytuacja jest, fachowo rzecz ujmując, beznadziejna.
Henry Lindberg wysłuchiwał takiej tyrady zwykle raz w miesiącu, na zebraniach firmowych, które zwoływała szefowa. Ich program był najczęściej taki sam: musimy zwiększyć oglądalność, musimy wyprzedzić Dziewiątkę, wymyślcie coś wspaniałego, co pozwoli nam to wreszcie zrobić. Słucham, jaki ten ma pomysł, a jaki tamten ma pomysł. I lepiej, żeby to poskutkowało, bo jak nie – skończycie na samym dole, w drugiej setce kanałów.
Dziewiętnastka – stacja holowizyjna, w której pracował – trudniła się „produkcją prawdy”, jak to określała Gerling. Zadaniem jego, a także pozostałych reporterów, było wyszukiwanie najlepszych newsów; jeśli jednak nic wystarczająco ciekawego się nie działo, należało coś takiego stworzyć. Nie chodziło o kaczki dziennikarskie, broń Boże – chodziło o to, by obmyślić spektakularne wydarzenie, a następnie doprowadzić do jego zaistnienia w realnym świecie.
I tak, na przykład, na początku roku 2300 – kilkanaście miesięcy przed podróżą na Tytana – Henry brał udział w akcji „Literatura wielkoformatowa”. Jeden z małych księżyców Jowisza został rozpruty na drobne okruchy skalne, które następnie skierowano w stronę planety. Ślady, jakie pozostawiły odłamki księżyca, układały się w litery, a te – w słowa. Szramy w atmosferze Jupitera były widoczne do dzisiaj; jak na ironię, wybrano „Trzecią Pieśń Układu”, opiewającą nieskażone piękno gazowych planet.
Co by jednak nie zrobili, Dziewiątka zawsze wpadała na coś lepszego; odpowiedzią na „Literaturę wielkoformatową” było „Malowanie plazmowe”. Manipulując polem magnetycznym Słońca, stworzono konfigurację ciemnych plam, które ułożyły się w wierną kopię „Gwiaździstej nocy” Van Gogha. Noc na Słońcu zrobiła dużo większą furorę niż wierszyk na Jowiszu, i w rankingu na przełomie wieków Dziewiątka znowu wyprzedzała Dziewiętnastkę.
Jednak to zebranie nieco różniło się od poprzednich.
– Na pewno słyszeliście o ich ostatnim programie. – Głos Anny drżał z wściekłości; wszyscy stali z pochylonymi głowami, starając się nie patrzeć w jej stronę. – „Ekstremalne podróże”, niech mnie szlag. Karl Rothstein, ten laluś, nadaje z wnętrza wulkanu na Io. Janet Smith, głupia kwoka, wybrała się w podróż na Neptuna… Ponaddźwiękowe huragany ją przewieją, biedactwo… – Gerling zachichotała szyderczo; Lindberg wzdrygnął się. Szefowa nigdy nie wyrażała się pochlebnie o dziennikarzach Dziewiątki, ale dzisiaj była wyjątkowo zjadliwa.
– Następny kretyn, Wong Li, ucieka przed wschodem Słońca na Merkurym. Kolejna idiotka, Roberta Has… co za idiotyczne nazwisko… szuka szczęścia w oceanie Enceladusa, pływając wśród ślimaków, które tam żyją. Cała ekipa codziennie przyciąga pięćdziesiąt milionów widzów przed ekrany holowizorów. A ile udaje się zdobyć nam, droga Elizo?
– W porywach do piętnastu – wyszeptała Eliza Jansky, prezenterka głównego wydania „Informacji”.
– Chyba nie dosłyszałam, możesz powtórzyć?
Eliza przełknęła grudę, która utworzyła się w jej gardle, i uniosła wzrok; Henry zawsze podziwiał jej ambicję i pewność siebie. Nikt inny spośród obecnych nie próbował nawet przeciwstawić się spojrzeniu Anny.
Kiedy jednak oczy kobiet spotkały się, na Jansky padł blady strach.
– Piętnastu – wykrztusiła z siebie tylko to jedno słowo, jeszcze ciszej niż poprzednio.
– W porywach do piętnastu!!! Ha! Dobre sobie! Coś wam powiem, kochani. – W tym słowie było tak wiele jadu, że Henry ledwo powstrzymał odruch, by wystąpić i uderzyć Annę w twarz. Z całej siły. – Macie dwadzieścia cztery godziny, żeby wpaść na coś naprawdę genialnego. Inaczej polecą głowy. Rozumiecie?
– Tak jest – odparli chórem; Lindberg zrobił to przez zaciśnięte zęby. Gerling musiała coś zauważyć, bo zbliżyła się do niego i zapytała:
– Czy coś ci nie pasuje, Żyrafo?
Nienawidził, kiedy ktoś tak do niego mówił. Jego szyja może i była trochę dłuższa od przeciętnej, ale…
– Wszystko jest w najlepszym porządku – odparł, przyglądając się swoim butom.
– To dobrze. A teraz wszyscy do roboty.
Po tych słowach omiotła jeszcze raz spojrzeniem salę konferencyjną, a następnie wymaszerowała.
*
– Budynek więzienia widać jak na dłoni – relacjonował Henry. Szedł powoli; chociaż grawitacja na Tytanie była niewielka, a skafander miał wbudowane elementy egzoszkieletu, nie chciał się spieszyć. Budował napięcie.
Poza tym, trochę się bał.
– Do wejścia, zgodnie z planem, mam jakieś trzysta metrów. Nie ma komitetu powitalnego, jaka szkoda. – Zastanowił się, z ilu milionów gardeł rozlegnie się śmiech, kiedy po pięciu sekundach jego żart – mało ambitny, ale kogoś na pewno rozbawi – dotrze do układu Ziemia – Księżyc.
– Od jutra dostajesz fotel wicedyrektora stacji. Sam będziesz decydował o tym, jak i kiedy chcesz pracować. Już nigdy nie nazwę cię Żyrafą. Na Boga, piszą do mnie z Dziewiątki. – Głos Gerling, rozbrzmiewający nieustannie w lewym uchu, drażnił go; nacisnął chwilowy wyłącznik, by następne słowa nie poszły w eter, i warknął: – Nie mogłabyś się na trochę zamknąć?
– Już, już.
Puścił wyłącznik i dopiero wtedy dotarło do niego, co właśnie zaszło. Kazał swojej szefowej się zamknąć! Mało tego – posłuchała!
– Bardzo jestem ciekawy, co tam znajdę – stwierdził; poczucie własnej potęgi wypełniało go z wolna. Odrobinę przyspieszył kroku.
Masywny, brzydki gmach więzienia rósł w oczach. Henry pomyślał, że zanim stanie przed jego drzwiami wejściowymi, powinien opowiedzieć coś o historii tego miejsca.
– Jeśli ktoś nie wie, gdzie jestem i po co się tu znalazłem, streszczę to w kilku słowach – zaczął. – Po Wojnie istniała tu niewielka placówka naukowa, dla której pierwotnie był przeznaczony ten budynek. Rada Planetarna przekształciła to miejsce w więzienie, a następnie zesłała do niego kilka tysięcy przestępców, w tym rebeliantów, odpowiedzialnych za bunty przeciw Radzie.
– Wszyscy to wiedzą, Henry – syknęła cicho Anna.
– W ciągu następnego półwiecza trafiły tu tysiące zbrodniarzy, anarchistów i jednostek wypaczonych, nierokujących nadziei na normalne życie w społeczeństwie – kontynuował Lindberg, nie zważając na słowa szefowej. – Z więźniami urywa się kontakt, kiedy od statku odłącza się kapsuła, w której są tu zrzucani. Zatem tak naprawdę nic nam nie wiadomo o tym miejscu. Chcę to zmienić, i jako pierwszy człowiek wejdę tam z własnej woli, by zdać relację z wnętrza placówki.
Szybkim ruchem ręki utworzył małe okienko informacyjne, wyświetlające z boku jego hełmu aktualną liczbę oglądających. Po wykładzie z historii rzeczywiście nieco zmalała, ale nie spadła poniżej dwustu… Po chwili znów zaczęła rosnąć.
– Właśnie otrzymałem informację, że transmisja ustanowiła nowy, powojenny rekord oglądalności – ogłosił, pozwalając, by w jego głosie zabrzmiał triumfalny ton.
*
Burza mózgów, trwająca przez następne dwie godziny, nie przyniosła żadnych obiecujących rezultatów. Przerobili programy historyczne – „a kto niby przejmuje się rzeczami sprzed Wojny”. Dyskutowali o sztuce – „ale to już niedawno robiliśmy, nie będzie miało wzięcia”. Dzienniki podróżnicze zostały odrzucone na samym początku, jako że byłby to ewidentny plagiat. Pomysły powoli się kończyły, a żaden nie wydawał się dość dobry.
– Co powiedzielibyście na program w stylu „Z kamerą u Rady Planetarnej”? – rzucił Bernard Olsen; nawet jemu samemu wydawało się to mizerne.
– To będzie porażka…
– Radni nie pozwolą nam na nakręcenie niczego ciekawego…
– Zrobilibyśmy z tego, co najwyżej, kiepską operę mydlaną…
Następnie zaległa krępująca cisza. Poziom frustracji Henry'ego rósł; chcąc się odprężyć, pozwolił swoim myślom odpłynąć.
Co dawniej wzbudzało zainteresowanie gawiedzi? Publiczne egzekucje, na przykład. No, czasy trochę się zmieniły, zdziesiątkowana po Wojnie ludzkość ma już serdecznie dosyć śmierci… Chociaż… Właściwie to też już powoli staje się nieaktualne. No bo kto jeszcze rzeczywiście pamięta Wojnę? Może najbardziej zdziecinniali starcy. Nowe pokolenia nie mogą już słuchać tych bzdur o bohaterach i poświęceniu, dlatego też historia popada w niełaskę, zwłaszcza odległe wieki. Czego chcą ludzie? Adrenaliny, ostrej jazdy, mocnych wrażeń. Tylko coś takiego się sprawdzi. Potrzebujemy czegoś jeszcze bardziej ekstremalnego niż „Ekstremalne podróże”.
Gdzie można coś takiego znaleźć? Dokąd nie odważyłby się wybrać żaden człowiek? Może wyślemy sondę, która zanurzy się w Słońcu? I wrzucimy do środka Gerling. O, wybitny pomysł.
Zarechotał.
– Co cię tak bawi? – zapytał ktoś.
– Zrobiło się drętwo, musiałem opowiedzieć sobie dowcip. – Przyjrzał się otaczającym go twarzom. Czas na powrót do rzeczywistości. – Nie, poważnie: wydaje mi się, że próby wynalezienia czegoś rewolucyjnego, na co jeszcze nikt nie wpadł, są bez sensu. Dziewiątka wymyśliła coś, co chwyciło? Skopiujmy, ulepszmy i sprawa załatwiona.
– Łatwo powiedzieć – mruknęła Jansky.
– Wysilmy się trochę! Gdzie jeszcze w Układzie jest takie miejsce, w którym można by nakręcić…
Nagle go olśniło.
– Zaraz! Mam! Więzienie na Tytanie, to idealny pomysł! Aż dziw, że ktoś wcześniej na to nie wpadł! Owiane tajemnicą, legendami…
Urwał; wszyscy patrzyli na niego ze zgrozą.
– No co?
– Padło ci na mózg? – zapytała Marine Uri, reporterka.
– Niby dlaczego? Wszystko, co wiadomo o Tytanie, to plotki!
– Rada zrzuciła tam już chyba z ćwierć miliona ludzi – Olsen wzdrygnął się. – Szaleńców, morderców, wywrotowców… Kto wie, jakie okropne myśli rozwijają się wśród nich…!
– Nie więcej niż dziesięć tysięcy! Poza tym, nie dowiemy się, jak żyją, dopóki ktoś tego nie sprawdzi. W sumie, mogę polecieć sam. Wezmę pole siłowe – i co wtedy będą mogli mi zrobić?
– Mogli skonstruować jakąś broń, która wyłączy pole – zauważył Eric Brudnoj, historyk.
– Z czego? Z bazy zabrano wszystko oprócz systemu podtrzymywania życia. Jeśli więźniowie naruszyliby go, zaraz byłoby po nich. Każdy przed zrzutem jest dokładnie sprawdzany. Nie mają tam nawet cholernej śrubki!
– Krążą pewne… opowieści – odezwała się Jansky. – Istnieje nagranie, zrobione przez satelitę…
– Tak, tak, widziałem to. – Henry machnął lekceważąco dłonią. – Cóż ono przedstawia? Facet wybiega z więzienia i pędzi na oślep przed siebie. Upada kilkaset metrów od bramy i nie wstaje. Co w tym dziwnego? Postanowił popełnić samobójstwo, bo miał poprzestawiane w głowie, tak jak wszyscy tamtejsi „rezydenci”. Udusił się i umarł.
– Henry, wiesz dobrze, że to wersja okrojona. To był Arnold Raginis, jeden z najokrutniejszych powojennych morderców. Terapie pacyfikacyjne i próby zmiany osobowości nie przyniosły najmniejszych rezultatów. Ten gość miał silną psychikę, więc coś musiało go naprawdę bardzo przerazić, skoro się zabił!
– Ludzie, o co wam chodzi? Dam sobie radę! Jeszcze nie wymyślono sposobu, jak wyłączyć pole siłowe z zewnątrz. Najwyżej ucieknę, jeśli zrobi się nieprzyjemnie, i tyle. Co wy na to?
Nie odzywali się. Co, zabrakło wam języka w gębie? Nie macie już więcej argumentów?
– Nic mi nie będzie – podkreślił raz jeszcze. – A ta transmisja ma szansę na kilkadziesiąt milionów widzów, to chyba przyznacie, prawda?
Przyznali, chociaż niechętnie.
*
– Popatrzcie państwo, gdzie ja jestem! – Henry stanął przed główną śluzą wejściową. – Nowo osadzeni, gdy tu docierają, są bez skafandrów; muszą przebyć te kilkaset metrów na wstrzymanym oddechu. Mają na sobie tylko odzież termiczną, by nie zamarznąć. Temperatura na zewnątrz, wynosząca minus sto siedemdziesiąt stopni, nie pozwala, niestety, na poruszanie się w krótkich spodenkach.
– Jeśli nie przestaniesz rzucać takich żałosnych dowcipów, cofnę słowa o awansie – stwierdziła Anna, ale Lindberg dosłyszał w jej głosie rozbawienie.
Po lewej zobaczył panel sterujący otwieraniem śluzy. Przesunął nad nim dłoń; rozległ się niski pomruk siłowników, po czym brama zaczęła się otwierać.
– Uruchamiam pole siłowe. – Sięgnął prawą ręką za plecy, odnalazł generator i włączył go. Natychmiast został otoczony przez niezniszczalną, przezroczystą bańkę; była nieco spłaszczona na dole, co umożliwiało normalne poruszanie się. Wrota rozsunęły się już do końca.
– Wchodzę – oświadczył, dodając sobie odwagi. – Nikt i nic mnie nie powstrzyma.
Przechodząc przez bramę, tknięty nagłym impulsem, obejrzał się za siebie. Spojrzał na ciężkie, szarawe chmury, które przetaczały się po pomarańczowym niebie. Słońce, słaba gwiazda, świecąca daleko stąd, nie było w stanie się przez nie przedrzeć.
Coś podszepnęło mu, że nie zobaczy jej już nigdy. Szybko odepchnął od siebie tę myśl, po czym zerknął na prawą stronę hełmu.
216.
217.
– Jesteście państwo świadkami historycznej chwili – powiedział Henry, a tymczasem drzwi zamknęły się za nim. Do śluzy z sykiem napłynęło powietrze; wewnętrzne wrota otworzyły się bezszelestnie. – Oto przybywam, by rozwiać tajemnice, mity i zabobony, jakie narosły wokół tego miejsca.
– Tylko tego nie spieprz, Lindberg – ostrzegła go Anna.
Już to chyba słyszałem.
– I co my tu mamy?
Biegnący od bramy korytarz został pomalowany na biało; ściany aż lśniły, odbijając światło podsufitowych lamp. Blask przeszkadzał tak bardzo, że Henry zmuszony był przyciemnić swój wizjer.
– Oślepiająco jasno – mruknął. – To na pewno nie przypadek; jestem pewien, że pół wieku temu wnętrze nie wyglądało w ten sposób. Archiwalne zdjęcia są dostępne w Omninecie. Ciekawe, czemu…
Umilkł. Dotarł do rozwidlenia; korytarz skręcał w prawo, natomiast po lewej widniało przejście, za którym niegdyś znajdował się magazyn skafandrów, sprzętu naukowego i tak dalej. Zajrzał tam i natychmiast tego pożałował.
Teraz całe pomieszczenie wypełniały martwe ciała. Leżące najbliżej wyjścia niemalże wyglądały na żywe osoby; im dalej, tym bardziej posunięty był ich rozkład. O tylną ścianę opierało się kilka ludzkich szkieletów.
– Mój Boże! – zawołał Henry, cofając się. Odruchowo uniósł dłoń do twarzy, by stłumić obrzydliwy zapach, ale uświadomił sobie, że nic nie czuje. Niech chwała będzie kombinezonowi.
– Musi tu ich być ponad setka!
– O, cholera… – odezwała się Gerling. Prawie tego nie usłyszał.
– Po raz kolejny skafander ratuje mnie przed okropieństwami, których muszą doświadczać nowo przybyli. Aż trudno sobie wyobrazić, jaki w tym miejscu panuje zapach. Co tu robią ci nieszczęśnicy?
220.
– Być może odnajdziemy gdzieś jakieś wskazówki. Śledztwo w toku.
Ogarnął jeszcze raz wzrokiem salę; ledwo zdołał opanować odruch wymiotny, kiedy jego oczy prześlizgnęły się po wyjątkowo ohydnych zwłokach. Nie było tu żadnych much, szczurów ani robactwa; do budynku przedostały się wyłącznie bakterie gnilne, które rozkładały nieboszczyków bardzo powoli. Najstarsi mogli przebywać tu kilkadziesiąt lat.
– Pożegnajmy ich minutą ciszy.
Pochylił głowę i umilkł. Nie trwało to jednak dłużej niż dziesięć sekund.
– No, czas już na nas.
Odwrócił się i ruszył dalej korytarzem, zagłębiając się w labirynt więzienia. Nie do końca wierząc swoim oczom, patrzył, jak liczba jego widzów – już wcześniej wręcz absurdalnie wysoka – zaczyna ostro piąć się w górę.
Kiedy kroki Henry'ego przestały być słyszalne, w magazynie coś się poruszyło.
*
– Wszystko zapamiętałeś?
– Pytałaś mnie już o to co najmniej pięć razy, ale powtórzę jeszcze raz… Nawet jeśli o czymś zapomnę, będziemy w stałym kontakcie, prawda?
– O ile nie nastąpią żadne nieprzewidziane okoliczności.
– Dwa tygodnie temu, kiedy przedstawiłem ci ten pomysł, miałaś trochę inne podejście.
Lindberg siedział już w kapsule, przygotowując się do zrzutu na Tytana. Statek, którym przyleciał – o wdzięcznej nazwie Ciemność – był jedyną jednostką, która regularnie pojawiała się na orbicie księżyca. To właśnie załoga Ciemności raz w tygodniu przywoziła tu żywność, wodę… i nowych mieszkańców.
Razem z nim na pokładzie statku znajdowała się Anna Gerling. Mała odległość gwarantowała sprawną komunikację, przebiegającą bez kilkusekundowych opóźnień.
– Nie zmieniaj tematu, do cholery! Dobrze wiesz, że to genialny pomysł! Tandetny, sklecony przez komputer filmik, który zapowiada twoją wyprawę, obejrzano prawie pół miliarda razy. Populacja całej Ziemi jeszcze nie osiągnęła takiej liczby, więc wynik jest naprawdę oszałamiający. Proszę cię tylko o jedno: nie schrzań tego, Henry.
– TY prosisz o coś MNIE?
– Jeśli nie pasuje, mogę ci to rozkazać, Żyrafo.
– A, rób, jak uważasz…
Komunikator przez chwilę milczał; Lindberg mozolił się ze skafandrem.
– Dzwoniła do mnie twoja matka – Anna przerwała wreszcie krępującą ciszę.
– Do mnie też. I żeby to raz…
– Boi się o ciebie. To naturalne.
– Ja mam trzydzieści jeden lat! Umiem chyba samodzielnie podejmować decyzje życiowe!
– Wyrzucała mi, że myślę wyłącznie o sobie, że cię narażam, że nie liczy się dla mnie człowiek, tylko cyferki.
– Tak, to do niej pod…
– Trudno się z tym wszystkim nie zgodzić.
Henry przerwał zapinanie kombinezonu.
– Słucham?
– Ale o jednym nie wspomniała, wiesz? I założę się, że w rozmowach z tobą też nie poruszyła tej kwestii.
– O czym ty mówisz?
– Jesteś dokładnie taki sam jak ja, Żyrafo. Lecisz tam, na dół, bo chcesz być sławny. Chcesz, żeby cię zapamiętali. Może masz w dupie stację, cyferki i mnie, ale swój własny interes jest dla ciebie na pierwszym miejscu. Oboje jesteśmy skrajnymi przypadkami karierowiczów.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia – mruknął Lindberg po chwili zastanowienia.
– Tak też myślałam.
*
To, co niepokoiło go najbardziej, to prawie całkowity brak oznak życia w placówce.
Przemierzał korytarze, zaglądał do niegdysiejszych laboratoriów, magazynów i pomieszczeń mieszkalnych; większość była jednak całkowicie pusta, a pozostałe – zamknięte na głucho. Kody dostępu nie działały, więc Henry przypuszczał, że elektroniczne zamki zwyczajnie się zepsuły – bądź co bądź, minęło już sporo czasu od ostatniej wizyty brygady naprawczej.
– Niesamowite, że oświetlenie i ogrzewanie działa jeszcze bez zarzutu – mruknął, gdy kolejne drzwi okazały się zablokowane. – Czy ktokolwiek pomyślał, co się stanie z tym miejscem, kiedy system podtrzymywania życia ulegnie awarii?
Od czasu wizyty w magazynie trupów tylko dwa razy natrafił na oznaki ludzkiej bytności.
Za pierwszym razem zaszedł do pomieszczenia, które dawniej pełniło funkcję obserwatorium. Obecnie od sufitu do podłogi pokrywały je krwawe ślady, układające się w imiona i pseudonimy. Gerling od jakiegoś czasu nie odzywała się, a samemu Lindbergowi też odebrało mowę, kiedy to ujrzał.
– Zdaje się – powiedział cicho, odzyskawszy głos – że mamy tutaj odpowiednik księgi pamiątkowej. Nie mieli tuszu, więc podpisali się tym, co mieli.
Niedługo potem, idąc przez przeszklony hol, usłyszał gdzieś za sobą hałas – jakby coś ciężkiego przewróciło się na ziemię. Błyskawicznie się odwrócił i zdążył zobaczyć, jak za zakrętem znika czarny kształt, przypominający człowieka.
– Kto tam jest?!
To pytanie pozostało bez odpowiedzi. Poczuł ukłucie strachu, ale ciekawość była silniejsza; szybkim truchtem wrócił do tego miejsca, gdzie widział intruza, ale – jak okiem sięgnąć – nikogo nie zobaczył. Od tego momentu poruszał się znacznie ostrożniej.
Kręcił się po bazie już ponad godzinę. Część widzów, znudzona, zaczęła go opuszczać; w szczytowym momencie miał ich prawie ćwierć miliarda, ale teraz wyglądało na to, że dwójka z przodu liczby nie utrzyma się długo.
– Zrób coś – syknęła Anna, przerywając ciszę w lewym uchu Henry'ego. Ponownie położył palec na wyłączniku.
– Niby co takiego? Może zatańczę twista na golasa?
– Przestań! Tracimy publiczność, rozumiesz to? Po prostu wymyśl cokolwiek!
– Zaczynasz mnie denerwować, szefowo. Chyba na razie się pożegnam, by zapobiec dalszemu psuciu mojego humoru…
– Nie ośmielisz się! Nie możesz…
Odłączył słuchawki; krzyki urwały się. Zapanowała błoga cisza.
– Według szacunków, powinny żyć tutaj przynajmniej cztery tysiące ludzi. Gdzie oni wszyscy się podziali? – zapytał, obserwując ze stoickim spokojem, jak oglądalność spada. – Dajmy sobie spokój z tymi przystawkami. Proszę państwa, podaję danie główne: idziemy do Kopuły.
Wskaźnik dotarł do granicy 200 milionów, zatańczył na niej… i pogrążał się dalej.
*
Jest naszym ocaleniem.
Chociaż sam o tym nie wie.
Jeszcze mógł się wycofać… ale teraz jest już za późno. Rytm zaczyna rozbrzmiewać.
Aż do ostatniej chwili nie zauważy niczego podejrzanego.
Rozmowa nie odbywała się w normalny sposób. Dwie postacie w jasnych szatach, podążające w bezpiecznej odległości za Lindbergiem, posługiwały się gestami i spojrzeniami; język, jaki opracowały, umożliwiał przekazywanie dużej ilości informacji w krótkim czasie, a także w całkowitej ciszy.
Zwiadowca z Sali Śmierci był naprawdę podekscytowany.
Tak. Jeszcze nigdy żaden ze Zwiadowców nie miał równie ważnej misji. Jeśliby chociaż odetchnął w Sali, on by to zauważył. Jest spostrzegawczy.
Mógłby stąd uciec. Poruszające się zwłoki wystraszyłyby go.
Nie. To wytrzymała jednostka, wytrzymały umysł. Nachyliłby się i zapytał: „Co tu robisz?”
To możliwe.
Twoje umiejętności psychiczne nie są jeszcze wystarczająco rozwinięte.
Szybko się uczę. Raginis doświadczył tego na własnym umyśle.
Ale tym tutaj zajmę się ja.
To już ustalone. Potem i tak go dostanę.
Twarze obydwu postaci, częściowo skryte pod białymi kapturami, wykrzywiły się w uśmiechu.
*
– Zbliżam się do Kopuły. To największa, centralna sala więzienia, w górnej części przeszklona. W dawnych czasach było to miejsce spotkań, rosły tam niewielkie drzewa, a naukowcy znajdowali chwilę wytchnienia od…
Urwał.
Kilkadziesiąt metrów przed nim, w zupełnym bezruchu, stał człowiek. Zauważył go dopiero teraz; biały strój, który tamten miał na sobie – przypominający habit – doskonale wtapiał się w tło.
– Halo! – zawołał Henry. – Kim jesteś?
Postać nadal nie poruszała się. Lindberg nagle pomyślał, że zrobiło się jakoś… duszno. I nieprzyjemnie. Wszechobecna biel też z wolna doprowadzała go do szału.
– Halo!!!
W tym momencie uświadomił sobie, że od dłuższego czasu rozbrzmiewa niski, dudniący dźwięk; jakby tysiące pięści uderzały gdzieś w ścianę, monotonnie, rytmicznie.
Jak mogłem tego wcześniej nie słyszeć? I co to w ogóle za odgłos?
Wtedy człowiek uniósł głowę i spojrzał mu w oczy… Oczy… Te oczy…
Henry nie odczuł żadnej senności, żadnego powolnego odpływania w ciemność. Po prostu w jednej chwili stał, a w następnej leżał na podłodze. Wiedział, że musiał urwać mu się film, ale ile to mogło trwać?
– Dosyć tego – mruknął, podnosząc się. Znowu był sam; tajemniczy mnich zniknął. – Wychodzę. Wystarczy już. – Pole siłowe zmieniało swój kształt, dostosowując się do położenia ciała.
Wstał, ale nogi miał jak z waty; po przejściu dwóch kroków zachwiał się i omal znowu nie znalazł na ziemi. Potrząsnął głową. Hej, co się z tobą dzieje?
Wielkim wysiłkiem woli skupił swój umysł na jednym zadaniu: znalezieniu drogi wyjścia z więzienia. Odetchnął głęboko, poprawił kombinezon i ruszył.
Zapomniał o tamtym mężczyźnie, zapomniał, że jego poczynania nadal śledziły na żywo miliony ludzi. Zapomniał o Annie Gerling, która – siedząc na mostku Ciemności – krzyczała do mikrofonu: Obudź się, idioto! Jesteś zahipnotyzowany!
Zapomniał nawet o okienku z prawej strony; nie dostrzegał go, chociaż miał je tuż przed oczami. Widownia znowu rosła w zastraszającym tempie, ale Henry nie wiedział o tym.
Parł przed siebie, do wyjścia…
Problem polegał na tym, że szedł całkowicie błędną trasą.
*
Kiedy dziennikarz dotarł do śluzy wejściowej – a przynajmniej do śluzy łudząco podobnej do tej, którą wszedł – oglądało go już ponad trzysta milionów ludzi.
No, nareszcie. Przestało mi się już tu podobać. Dobrze, że trafiłem z powrotem.
W tej chwili, gdzieś z głębi umysłu, do jego świadomości napłynęło jedno zdanie.
Coś się nie zgadza…
Rozejrzał się, zdziwiony tą myślą. Białe ściany, z tyłu zakręt, przed nim śluza – to niewątpliwie było właściwe miejsce. Dlaczego pomyślał inaczej?
Wzruszył ramionami. Otworzył wewnętrzne wrota, wszedł do środka i zaczekał, aż zamkną się za nim. Wtedy poczuł się bezpieczny. Teraz mogę zgasić pole. Nie zastanawiając się długo, sięgnął za plecy i wyłączył generator, a potem przyłożył dłoń do panelu sterującego zewnętrzną grodzią.
Nim zdążyła się uchylić do końca, wpadło przez nią dwóch osiłków, którzy rzucili się na Henry'ego i powalili na podłogę. Za nimi do wnętrza śluzy wlewał się rozszalały tłum.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, zanim pozbawiono go przytomności, był okrzyk… Nie rozróżniał słów, ale wiedział, że triumfują.
Nabrał powietrza do płuc, by zacząć wrzeszczeć, ale w tej chwili ktoś wymierzył mu potężny cios w głowę.
*
– Brawo. Nie sądziłem, że wam się uda.
– Ostatnimi czasy rośniemy w siłę. On zupełnie nas zaskoczył, a mimo to daliśmy radę. Dowiodłem, że moje metody działają także na ludziach z zewnątrz.
– Teraz otwierają się tysiące możliwości.
Człowiek, którego wcześniej widział Henry, rozmawiał z dwoma innymi; wszyscy mieli na sobie takie same białe szaty. Pośrodku nich, na stole, leżał generator pola siłowego, odebrany Lindbergowi.
– Za pomocą tego urządzenia można zrobić wszystko. Bariera przetnie każdy materiał.
– Możemy zacząć wytwarzać narzędzia. Mamy też jego skafander i komunikator…
– Ucieczka przybliża się o kilkaset lat.
– Dużym problemem będzie zapotrzebowanie na prąd. To maleństwo pobiera kolosalne ilości energii.
– Wykorzystamy to, co mamy. System podtrzymywania życia wytwarza jej całkiem sporo. Co najwyżej w budynku zrobi się trochę ciemniej i zimniej.
Przez chwilę milczeli.
– A co będzie z dziennikarzem?
– Nim się nie przejmujcie, moi uczniowie wykorzystają go do ćwiczeń.
– Za miesiąc niewiele z niego zostanie.
– No cóż… Sam do nas przyszedł, prawda?
*
Notka prasowa: 21 września 2301.
Po dramatycznych wydarzeniach sprzed dwóch dni, jakie rozegrały się na Tytanie, do szpitala psychiatrycznego w marsjańskim Hellas została przyjęta Anna Gerling, dyrektor Dziewiętnastki. Jej przypadek oceniono na „niewielkie uszkodzenia osobowości”, niemniej lekarze uważają, że dłuższa rekonwalescencja może okazać się niezbędna. Pomimo rekordowo wysokiej oglądalności, jaką osiągnęła transmisja Lindberga, dla stacji nastały wyjątkowo złe czasy. Od prawie czterdziestu godzin komunikator bohaterskiego dziennikarza milczy; szanse, że ta sytuacja się zmieni, maleją z każdą chwilą.
Kilka osób, w tym współpracownicy Henry'ego i jego rodzina, wysłało do Rady Planetarnej prośby o zorganizowanie misji ratunkowej. Rada ustosunkowała się do nich negatywnie; oficjalne oświadczenie można przeczytać w Omninecie.
Łączymy się w bólu i rozpaczy ze wszystkimi, dla których Henry Lindberg był bliską osobą. Symboliczny pogrzeb odbędzie się za cztery dni, przed siedzibą Dziewiętnastki, w Nowym Detroit.